Francja I

 Troszke zaniedbalam moj blog, co nie znaczy,  ze nic sie przez ten czas nie dzialo. Wrecz przeciwnie- dzialo sie tyle, ze nie bylo czasu pisac. Moze kiedys nadrobie :-)

Ale teraz bedzie na biezaco- swieze wrazenia i cieplutkie foty.

Zapraszam do Francji :

 

 Podroz te planowalismy od paru lat- co zobaczymy, gdzie pojedziemy i kiedy. Niestety COVID popsul plany. Mialy byc trzy tygodnie dookola calej Francji, ale w ostatniej chwili "obcielismy" z mapy poludnie, obiecujac sobie solennie, ze nadrobimy kiedy indziej.

 I tak, przecielismy Francje na pol jadac prosto na zachod,  do Bordeaux.A pozniej, juz na spokojnie, wybrzezem wracalismy do domu. Oto mapka:

Zrobilismy w sumie naszym samochodem 6400 km. Poprzedniego dnia planowalismy, co chcemy zobaczyc, a wieczorem szukalismy taniego hotelu w okolicy (co nie zawsze sie udawalo :-) ), sniadania jedlismy w plenerze, a kolacje jak wyszlo :-) Codziennie na nogach zwiedzalismy od 10- 16 km.

I nacykalismy tyyyyle zdjec, ze jeszcze nie wszystkie przegladnelam. Wiec juz nie zanudzam, tylko ogarniam i pokazuje :-) 

 

Wyjazd 16 maja 2022 (pon). Z Graz skierowalismy sie na Salzburg, Monachium i w strone Jeziora Bodenskiego, o ktorym tyle slyszalam.  Troche nas rozczarowalo. Woda nieruchoma, przy brzegu glony i smrodek. Pod wieczor stanelismy w innym miejscu, by cyknac jakis zachod slonca. Niestety slonce schowalo sie za czarne chmury i zanim dobieglismy do samochodu bylismy przemoczeni do suchej nitki. Niezly poczatek...

 Mokrzy, w zaparowanym samochodzie znalezlismy przez internet przytulny, maly, niedrogi pokoik w hoteliku niedaleko Freiburga. Szczesliwi dotarlismy do hotelu, cieszac sie na prysznic, suche ciuchy i  wygodne lozko, po calym dniu podrozy. Na miejscu sie okazalo, ze hotelik znajduje sie zaraz obok kosciola, a zegar nie tylko bije w dzwon co 15 minut, ale tez  wygrywa piekne kuranty... Pani dala nam pokoik z widokiem na zegarowa wieze... Rano niewyspani obskoczylismy jeszcze porobic fotki slicznych domow. Zastanawialam sie, czy bociania rodzina mieszkajaca na wiezy jest juz calkiem glucha....

Po drodze zwiedzilismy na szybko Mülhausen. 

Mimo pieknych widokow czasem droga dluzyla mi sie okrutnie. Zamykalam oczy na chwile,  a dwie godziny pozniej nadal bylismy wsrod tych samych pol i lasow :-) Po kilku przystankach w blizej nieokreslonych miejscowosciach, pod wieczor dotarlismy do Bordeaux.

I znow cieszylismy sie na wygodnie lozko... W hotelu sie okazalo, ze pan widzi nasza rezerwacje, ale cos nawala elektronika i nie moze wydac nam karty... W koncu otworzyl apartament swoja uniwersalna, a reszte mial zalatwic jego nastepca :-) Z takim podejsciem we Francji spotykalismy sie potem kilka razy... 

 

Na drugi dzien (18.05) zwiedzalismy Stare Miasto: 

Zawsze zachwycaly mnie gotyckie katedry. Tych we Francji jest pod dostatkiem :-) Dzialaja na mnie jak teleportatory do przenoszenia w czasie. Podziwiam wiedze architektow, ktorzy zdolali ciezki kamien obrocic w cos tak pieknego, lekkiego i strzelistego. Niedawno przeczytalam "Filary Ziemi" Kena Folleta i dokladniej patrzylam na te budowle. Widzialam wiecej detali, rozumialam o czym autor pisal w swojej ksiazce. Patrzylam na wyslizgane progi i wyobrazam sobie ile stop musialo tedy przejsc, by wyzlobic stopami kamien. Ilu ludzi stalo w tym miejscu przedemna... Krazac po pograzonej w polmroku katedrze mam zawsze wrazenie, ze miedzy kolumnymi przemknie jakas postac sprzed wiekow...

 

Basilika Saint Michel ( w stylu poznogotyckim z organami z XIX wieku, krypta i oddzielna wieza).

Katedra pw. sw Andrzeja Apostola

Świątynia została konsekrowana przez papieża Urbana II w 1096 roku. W 1137 roku w katedrze odbył się ślub Eleonory Akwitańskiej z Ludwikiem VII Młodym. Obecna budowla pochodzi z przełomu XIV i XV wieku. W latach 1440-1446 trwała budowa sąsiadującej z katedrą dzwonnicy, nazywanej Tour Pey-Berland. W XIX wieku trwała rozbudowa katedry według projektu Paula Abadie. Zabytek od 1862.

 Katedra jest tak wielka, ze nie bylam w stanie objac jej obiektywem szerokokatnym... 

Katedra jest długa na 124 metry. Nawa kościoła ma wysokość 29 metrów, wieże przy północnej fasadzie są wysokie na 81 metrów.

Wieczorkiem planowalismy jeszcze jakis zachod nad Garonna i pozniej niebieska godzine, ale pogoda popsula nam szyki. Po zachodzie ( w Bordeaux  po 22:00 !! )Tradycyjnie nadciagnely czarne chmury i szykowala sie nawalnica. 

Nauczeni doswiadczeniem, by uniknac prysznica, w te pedy pognalismy na przystanek tramwajowy. A  tam tlok. Wydawalo mi sie to podejzane, oraz fakt, ze tramwaje jada tylko w jedna strone. E stwierdzil,ze nie ruszy sie spod wiaty, dopoki cos nie nadjedzie.  Niezle bysmy na tym wyszli...W koncu wyswietlila sie informacja i nastapilo poruszenie tlumu i pomruk niezadowolenia.  Niestety tekst byl po francusku... Wiekszosc ludzi nie rozumiala (albo nie chciala rozmawiac) po angielsku. W koncu jakis szkolniak mi powiedzial, ze jest awaria i podstawia autobusy.  W totalnym scisku dotarlismy pod hotel na peryferiach, gdzie autobus konczyl bieg. Nie wiem, co bysmy po nocy zrobili, gdyby hotel byl jeszcze kilka przystankow dalej...No ale wszystko tym razem skonczylo sie dobrze.

Nastepnego dnia raniutko wyruszylsmy nieco na poludnie. W planie tego dnia bylo zobaczenie Dune du Pilat- czyli wielkiej wydmy. Tesc kazal :-) Ja bylam sceptycznie nastawiona, wszak i w Polsce w Slowinskim Parku Narodowym piekne wydmy sa, wiec nie rozumalam skad te cale halo :-) Ale jak kazal,  to trza zobaczyc. Nie spieszylo mi sie. Tak wiec, po drodze zatrzymalismy sie w Gujan- Metras by tradycyjnie, gdzies na laweczce zjesc sniadanie i pierwszy raz tej podrozy zobaczyc morze. Okazalo sie ze miejscowosc ta specjalizuje sie w hodowli ostryg. Trafilismy do jednej z wielu zatoczek, gdzie wzdluz brzegow rozsiane byly male restauracyjki. Wszedzie dostepne byly tylko i wylacznie ostrygi. Jakos nie umialam sie przelamac i tradycyjnie zjedlismy nasza bagietke ze smierdzacym serem :-) Morze w zatoce ciche i spokojne raczej przypominalo  jezioro, z niezliczona iloscia wystajacych patykow.

Do wydmy dojechalismy kolo poludnia. Dosc spory parking powoli zapelnial sie samochodami i autobusami. Bylo ich sporo mimo, iz bylismy jeszcze przed sezonem. Zastanawialam sie, jaki tlok musi byc na wydmie... Kiedy pokonujac las i dosc strome schode wdrapalismy sie na szczyt, zrozumialam dla czego tesc sie tak upieral.  Zreszta zobaczcie sami:

Pozniej udalismy sie na Cap Ferret liczac, ze z polwyspu uda nam sie zrobic ciekawe zdjecia wydmy. Po drodze wyszlo slonko, wiec przyjemnie siedzalo sie na nadbrzezu zatoki patrzac, jak widok zmienia sie w trakcie przyplywu. Bez wody wszelkie lodzie wygladaja duzo ciekawiej :-)

 

Na Cap Ferret od strony wydmy nie udalo nam sie dotrzec. Do plazy doszlismy od strony otwartego morza. Porywisty, zimny wiatr i fale daly nam przedsmak tego, co bedzie nas w najblizszych dniach czekac :-)

W drodze powrotnej do Bordeaux jeszcze ostatni rzut oka na spokojne wody zatoki, skapane  w zachodzacym slonku.

 

Nastepnego dnia obieramy kierunek na Nantes. Po drodze kilka krotkich przystankow.

Zwiedzilismy stara czesc miasta La Rochelle.

Tu rowniez po raz ostatni udalo nam sie zarezerwowac hotel  przez booking.  Jako, ze ta strona byla powiazana z kontem mailowym Elmara, ktory smial sie ze dwa razy zalogowac na maila poza miejscem zamieszkania, ze wzgledow bezpieczenstwa Microsoft zablokowal dostep do konta. Oraz automatycznie do drugiego, ktore dawalo mozliwosc odblokowania tego pierwszego :-) Od tego czasu staralismy sie znalezc cos na miejscu lub telefonicznie, co przy niecheci francuzow do jezyka angielskiego nie bylo proste. Nie wspominajac o pozniejszym rachunku za telefon...

Do hotelu mielismy dotrzec juz po jego zamknieciu, wiec pani z recepcji po usilnych prosbach zostawila nam ustnie kod do hotelu i do sejfu gdzie miala sie znajdowac karta do pokoju. Kod nie pasowal... Generalnie cala akcja dostania sie do tego miejsca przypominala gre Escape Room. Moze i bylaby fascynujaca, gdyby nie fakt, ze stalismy pod hotelem o 23:00, po calym dniu jazdy i marzylismy o wygodnym lozku. Pomine detale, wrzuce tylko instrukcje wjazdu do garazu (3 bramy, do kazdej inny kod) , ktora miala 6 stron i ktora mila pani przetlumaczyla recznie na angielski. Wyzwaniem bylo wogole znalezc ten wjazd....

 

 

Po miescie poruszalismy sie pieszo lub tramwajami, wiec problem opuszczenia garazu mozna bylo przesunac na dwa dni pozniej :-) 

Nantes zreflektowalo nam pierwsze zle wrazenia. Miasto bardzo zadbane. Nowoczesna architektura harmonijnie polaczona ze stara czescia miasta. Duzo zieleni i czysto :-) 

W weekend wejscie na zamek i komunikacja miejska za darmo, wiec korzystalismy :-)

Zamek zachwyca lekkoscia, pieknem i roznorodnoscia. Kazdy ze jego wlascicieli dodal cos od siebie :-) Dookola zamku fosa, a w niej pasa sie owce :-)

Pozniej sniadanko i spacerek po starym miescie. Zal, ze katedra w remoncie i tak obstawiona rusztowaniami, ze nie dalo sie fajnego zdjecia zrobic.

Podjechalismy rowniez do dawnej dzielnicy fabrycznej. W dawnej stoczni dzis znajduje sie 

Les Machines de l’île. 

Wieczorem, po kolacji spacer po okolicy (mieszkalismy niedaleko dawnej fabryki ciasteczek LU ) i rano ruszamy w dalsza droge. Wyjechac z garazu bylo o wiele latwiej ;-)

Nastepnego dnia (22.05) postoj w Saint -Nazaire. Tu znajdowala sie w czasie II wojny swiatowej stocznia, w ktorej bunkrach nazisci budowali lodzie podwodne. Dzis muzeum. Obok skladane sa wiatraki dla pierwszej francuskiej morskiej farmy wiatrowej.

Krzywym mostem przeskoczylismy na chwile na druga strone Loary, bo zobaczyc szkielet gigantycznego weza (Serpent d'Océan) w Saint Brevin. Przy okazji zalapalam sie na trening psow ratownikow wodnych. 

Rzut beretem znajduje sie Park Naturalny Briere. Ogromne rozlewiska, mokradla z licznym ptactwem. Laki poprzecinane kanalami. Musialam to zobaczyc. Od parkingu trzy kilometry w skwarze i duchocie targalam nasz najwiekszy obiektyw, bo a noz jakis ptaszek sie nadazy. Niestety okazalo sie ,ze dojscie do punktow obserwacyjnych w niedziele jest od poludnia juz zamkniete. A i tak w taki skwar to ptaki raczej nie pozuja. Pozostaly nam zdjecia urokliwej okolicy.

Urokliwe miasteczko Guérande. Piekna malownicza architektura, kolorowe domki, ogromne hortensje, male sklepiki. Jak z magazyniu biura podrozy. Tylko slonca brakowalo :-(

W okolicach miasteczka znajduja sie słone bagna, które od wieków były wykorzystywane do produkcji soli.

Wieczorem znow jechalismy wzdluz wybrzeza, majac nadzieje, ze w koncu slonce ukaze sie nam zza czarnych chmur i w koncu zrobimy jakies ladne kiczowate fotki. Niestety nie tym razem, choc i te pochmurne maja swoj urok.

Na nocleg dojechalismy do pieknego miasteczka Vannes.

I tak w skrocie minal nam pierwszy tydzien wakacji. Na nastepna relacje zapraszam.... za jakis czas :-)

Write a comment

Comments: 0