Kasia i Jurek

Kasia i Jurek to sympatyczna para, ktora poznalam dzieki Facebookowi. Ten Fb to jednak nie samo zlo. Dla ludzi, takich jak my-oddalonych od kraju, rodziny, znajomych z podworka, bez blizszych znajomych na miejscu, taki Facebook to okno na swiat i mozliwosc zawierania fajnych znajomosci. Jestesmy na to przykladem. Od wielu lat plotkujemy z Kasia przy kawie, dzielimy sie doswiadczeniami i wyplakujemy czasem w kolniez. A dzieli nas w linii prostej 1.375,08 km ! Doszlysmy do wniosku, ze to nie az tak daleko i trzeba kawe wypic w realu w koncu.

 

 

Przyjechali do nas latem, jako para kompletnie obcych ludzi z internetu, a po minucie rozmawialismy, jakbysmy sie znali od zawsze :-) Nie rozczarowalam sie. Byli weseli, sympatyczni i bezproblemowi.

Zeby im sie nie nudzilo, zaplanowalam bardzo intensywny tydzien. I zeby sobie nie pomysleli, ze my takie Couch-Potatosy :-)

 Zaraz nastepnego dnia wybralismy sie zdobywac "kulki"-czyli Koralpe ze szczytem Großer Speikkogel.

Na nim mieszcza sie anteny w ksztalcie bialych kul, ktore czesto widzialam z daleka, a do ktorych nigdy nie udalo mi sie dojsc. Pomyslalam, ze jesli goscie nie wyziona ducha po pierwszm dniu, to przezyja i caly tydzien :-)

 

Dzien byl piekny, sloneczny. Wzajemnie dopingowalismy sie we wspinaczce. Pewnie bez nich bym wymiekla. Z nimi nie wypadalo. Ale tez i nie robilismy wyscigow. Chetnie stawalismy na zdjecia i zlapanie oddechu. Najpierw dotarlismy do polozego na  1966m schroniska Koralpenhaus i jakis czas potem  pod same "kulki".

Na szczycie wial zimny i porywisty wiatr, przed ktorym ciezko sie bylo schowac. No, ale bylismy na 2.140 metrach. Widoki powalaly! W dali widc bylo cudne Karawanken -szczyty na granicy ze Slowenia

i gdzies w dolinie krylo sie Klagenfurt. Z drugiej strony szczytu majaczylo Graz. Jedyne miejsce, gdzie mozna zobaczyc te dwa miasta na raz. Czekala nas jeszcze dosc dluga droga powrotna, a zmeczenie juz lekko dawalo sie we znaki. Motywowalismy sie nadzieja na pysznego kurczaka z rozna. Widzielismy przyczepke przy parkingu, gdzie zostawilismy samochod. W dol nogi prawie same niosly. Kurczaczek dodawal skrzydel. Niestety, kiedy zeszlismy po przyczepce nie pozostal nawet zapach...

W poniedzialek niestety Elmar musial isc do pracy, wiec tylko w trojke wybralismy sie nad moje ulubione jezioro Leopoldsteinersee. Po drodze postoj w urokliwym miasteczku Frohnleiten nad rzeka Mur. A pozniej juz prosto nad jezioro. Bylo bardzo upalnie i zaskoczeni bylismy iloscia ludzi plazujacych i kapiacych sie w lodowatej wodzie. My zamoczylysmy tylko stopki. Zaluje ze nie wzielismy recznikow ...

W drodze powrotnej zatrzymalismy sie jeszcze w pobliskim Eisenerz - miescie, ktore powstalo dzieki rudzie zelaza zawartej w ziemi. Pierwsza wzmianke o nim datuje sie na 1230 rok. Z gory Erzberg pozyskuje sie rude do dzis.

Na kolejny dzien mielismy zaplanowane zwiedzanie skansenu. Ale wiadomo- plany jedno, a zycie drugie. Rano jakos sie nie chcialo wstac, kawka sie przedluzala, lezaczki w ogrodku nie chcialy nas wypuscic. Do bram skansenu dotarlismy grubo po poludniu. (Nie bylo latwo, bo nawigacja nie umiala tego miejsca zanlezc, a ja tez prowadzilam jakos naokolo). Zaczelo padac. Wypilismy mrozona kawke i doszlismy do wniosku, ze nic na sile. Skansen zobaczymy kiedy indziej. Ale zeby nie stracic dnia tak calkiem, zabralam moich gosci do wioski Thal, gdzie urodzil sie Arnold Schwarzenegger. Tam poszlismy zwiedzic chyba najbrzydsya budowle, jaka w zyciu widzialam- kosciol udekorowany szkielkami, lusterkami, plastikiem i muszelkami. Cos strasznego! Pozniej podjechalismy nad jeziorko, gdzie Arnie odbywal swoje treningi w mlodzieczym wieku, a dzis urzadzona jest sciezka zdrowia jego imienia i wreszcie gdzie stoi lodka przypominajaca o oswiadczynach Arniego swojej przyszlej, a dzis ex malzonce. Miejsce kultu doslownie. Dziwie sie,ze jeziorko nie nosi jeszcze jego imienia...

Wieczorkiem wybralismy sie do miasta na pozny obiad i przy okazji pokazalam Gosciom co ciekawsze miejsca w Graz- czyli tradycyjnie Murinsel, Plac Ratuszowy, Galerie Sztuki Wspolczesniej, podwojne schody i oczywiscie Schlossberg. Udalo nam sie tez zrobic troche nocnych zdjec. Chyba im sie podobalo.

W skansenie Stübing bylismy nazajutrz jako pierwsi. Pani poinformowala nas, ze zwiedzanie zajmuje ok dwoch godzin. Nie znala nas! Zagladnelismy w kazdy kat, kazdy zakamarek, do kazdego komina i mysiej dziurki. Chodzilismy ponad cztery godziny i pewnie trwaloby to dluzej, tylko niemilosierny upal odbieral nam sily. Ale to, co zobaczylismy bardzo nas ukontentowalo. Przyznaje, ze nie wiedzialam, iz rzut beretem od domu mam takie ciekawe miejsce. Musze sie tam wybrac, zeby poogladac je w barwach jesieni. Zreszta zobaczcie sami. Architektura, kultura i historia Austrii upchana na kilku hektarach...

Marzeniem Kasi bylo pojechac na poludnie Styrii by zobaczyc nasza mala Toskanie. Po drodze zahaczylismy o jedyna w Austrii plantacje lawendy. Niestety spoznilismy sie jakis miesiac- prawie wszystkie kwiaty juz zostaly zciete. Ale to, co jeszcze zostalo posluzylo nam do zrobienia sobie artystycznych fotek:-) W sklepiku u wlascicielki plantacji zrobilysmy male lawendowe zakupy. Kolejnym przystankiem byly uprawy chmielu. Czlowiek pod nim wydawal sie taki malutki. I na koniec wymarzone winnice. Niestety pogoda zawiodla-bylo pochmurno. Z pieknych zdjec nici, na zachod slonca nawet nie czekalismy. Ale w malej knajpce wypilismy po lampce lokalnego wina, odpoczelismy i mam nadzieje,ze z tym wypitym winem Kasia polknela bakcyla i jeszcze tu wroci  :-)

Na ostatni wyjazd cieszylismy sie juz od dawna. Ani my, ani Kasia z Jurkiem nie bylismy jeszcze w Plitwicach. A ze do Chorwacji jest od nas calkiem niedaleko-pare godzin drogi, postanowilismy tam wyskoczyc na weekend. W drodze okazalo sie, jak nietrafiony to byl pomysl. Zaraz na poczatku pomylilismy droge. Chcac ominac autostrade na Slowenni pojechalismy normalna droga.W jednym miejscu zle skrecilismy i naddalismy jakas godzine. Na granicy na Chorwacje korek. Na bramkach na autostradzie- korek. Wiadomo kto zyw jedzie w tym czasie na Chorwacje nad morze. W koncu na miejsce nad Plitwickie Jeziora dotarlismy okolo 15:00 po poludniu. Na miejscu koszmar! Nad jeziora sa dwa wejscia, ale zeby sie tam dostac trzeba najpierw zostawic samochod gdzies w lesie. Dosc dlug krazylismy labiryntem asfaltowych sciezynek, zeby znalezc kawalek miejsca do zaparkowania. Czyzby wszyscy wpadli na ten sam pomysl, co my? W koncu, kiedy sie udalo zaparkowac, ciezko bylo wydostac sie z lasu- tak wczesniej kluczylismy, ze stracilismy orientacje. (Zreszta pozniej byl podobny problem ze znalezieniem samochodu. Po ciemku nie tylko my bladzilismy po lesie szukajac swojego pojazdu ). Lazenie po Plitwicach musielismy bardzo ograniczyc- bylo juz dosc pozno, a i ludzi tyle, ze ciezko sie bylo poruszac. Mimo wszystko zobaczylismy co nieco i obiecylismy sobie przyjechac tu jeszcze raz po sezonie.

Nocleg mielismy we wsi nieco oddalonej od Plitwic. Zmeczeni po calodziennej porozy i atrakcjach, marzylismy o prysznicu i wygodnym lozku. I nie zawiedlismy sie. Pokoje byly przytulne i czyste, woda w kranie ciepla, a za oknem cisza i cykanie swierszczy. Zanim udalismy sie do lozek, poszlismy jeszcze przed dom popodziwiac nocne niebo-tak nisko i tak ciezkie od gwiazd, ze wydawalo sie, iz mozna je reka dotknac. Ale nikomu juz nie chcialo sie wyciagac aparatu i statywu...W pobliskim lesie slychac bylo wycie wilkow. Gospodyni wyjasnila nam, ze tutaj to totalna dzicz i w glebi lasu sa i wilki, i nawet niedzwiedzie. Tak, na pewno musimy tam wrocic :-) Rano na balkonie, w towarzystwie zwinnych jaskolek zjedlismy pyszne sniadanie i ruszylismy w dalsza droge. Miejscowosci na Chorwacji, jak i na Slowenii daleko odbiegaly od tych zamoznych, ktore znamy z wakacyjnych obrazkow. Miejscami domy popadaly w ruine.  Wiele tych chorwackich nosilo slady po kulach z ostatniej wojny.

Naszym nastepnym celem byla miejscowosc Bled z urokliwym jeziorem. Bylismy tam zima w 2014 roku, ale udalo nam sie zobaczyc te miejsce noca. Mialam nadzieje na podziwianie jego piekna za dnia. I tutaj kolejny zawod. Oczywiscie w sezonie to jedna z glownych atrakcji turystycznych. Ludzi masa- jakies festyny, koncerty, jarmarki. Nie tak sobie to wyobrazalam. Pospacerowalismy troche i zabralismy sie w droge powrotna. Znow stalismy w korku. W koncu jakims skrotem dojechalismy przez gory do granicy Slowensko-Austriackiej (znow trzeba bylo odczekac ) i juz potem czekala nas tylko autostrada do domu.

Niestety za Klagenfurt zlapala nas taka ulewa,ze jechalismy maksymalnie 60km/h w strumieniach deszczu, swietle blyskawic i bardzo ograniczonej widocznosci. Czulam, ze moi goscie mieli niezlego pietra. Ja sama mialam dusze na ramieniu, ale wolalam ich nie dolowac i nadrabialam mina. Wszystko bylo w rekach Elmara, ktory kurczowo trzymal kierownice...Przezylismy jak widac :-)

Download
video-1500883902.mp4
MP4 Video/Audio File 2.5 MB

Para zgodnie stwierdzila,ze przez ten tydzien przezyla chyba wszystko. Wyjscie na najwyzsza gore, "kapiel" w najzimniejszym i najpiekniejszym jeziorze, najwyzsza temperature i najstraszliwsza burze. Na brak wrazen nie mogli narzekac:-)

Ale byly tez i spokojne spacery lokalne, relaksik na lezaczkach, poranne kawki w ogrodzie i pogaduchy

( tzn monologi z mojej strony- Kasia dawala mi sie wygadac:-) ). Mam nadzieje, ze z tymi symatycznymi ludzmi spotkamy sie jeszcze nie raz ! Dziekuje Wam za wspanialy, radosny czas!

Bardzo przykry incydent spotkal moich gosci juz w drodze powrotnej do domu. W Polsce, spod okien skradziono im samochod! Tak wiec ktokowiek widzial, ktokolwiek wie- prosze o kontakt!

Write a comment

Comments: 2
  • #1

    Kasia (Wednesday, 04 October 2017 16:43)

    >>>>Oglądam dziś swoje zdjęcia i uśmiecham się do tych pięknych miejsc i chwil i do Was Kochani ....Piękne wakacje i cudowny czas razem , który stanowczo za szybko płynął . Internet to nie tylko samo zło i można czasem poznać w nim wartościowych ludzi , trzeba wiedzieć tylko gdzie szukać i do kogo się uśmiechać ....Przyjaźń z potrzeby , przyjaźń dorosłych kobiet , czasem zabawna , pełna podobnych historii , wspólnych tematów , żartów ....Mogłabym tu dużo pisać o tych miłych chwilach , kiedy to dopadała nas wieczorna głupawka , albo zmęczenie pod wpływem upału , ale to tak osobiste sprawy ,że chyba lepiej zostaną naszą słodką tajemnicą ....Zdradzę Wam tylko drobny sekret ,jeśli będziecie kiedyś w Austrii to spróbujcie tam żelek zielone żabki :) ....może są takie same jak wszędzie , ale właśnie w Austrii mają jakiś tajny składnik który sprawia że " lądowiska " się rozświetlają ,a "smutniki " latają bardzo nisko ....I nie pytajcie co to takiego , bo to tylko po spożyciu żabek da się wyjaśnić :) ...


    Kochani dziękujemy Wam za wspaniały czas razem ,i oczywiście wierzymy w to że takich chwil będzie jeszcze więcej ....Evcia Tobie dziękuję za to że jesteś , taka zwariowana jak ja i gadaj , zawsze gadaj :) A Lubemu Twemu to szczególnie dziękujemy za wyrozumiałość i za tolerancję do polskich żartów ...I chyba muszę stworzyć album z naszymi selfie ....bo na normalne wspólne foty to czasu nie było :)

  • #2

    zanikowagosia (Monday, 09 October 2017 23:25)

    Ale fajnie zobaczyć niektóre miejsca, które zwiedziliśmy dzięki Wam, z Wami. Koniecznie musimy wybrać się razem do skansenu. Podpisuję się pod końcową częścią komentarza Kasi.