Kuba 4

Rankiem 7.02.2017 opuscilismy Cienfuegos i po godzince jazdy zawitalismy do kolejnego miasta na naszej trasie- Trinidad de Cuba. Jest to jedno z najstarszych miast wyspy.

"Zostało założone w 1514 roku przez hiszpańskiego konkwistadora Diego Velazqueza de Cuéllar, jako baza do planowanej inwazji na Mexyk. Prawdziwy rozkwit nastąpił dopiero w XVIII wieku, gdy rozrosły się plantacje trzciny cukrowej. Z handlu cukrem powstawały wielkie fortuny, a w mieście eleganckie pałace, rezydencje, kościoły. W pobliskiej Valle de los Ingenios pracowało ponad 50 fabryk cukru, a w nich tysiące niewolników sprowadzanych z Afryki. Ich wyzwolenie, a także rozwój sąsiedniego portowego Cienfuegos, spowodował powolny upadek gospodarczy Trinidadu, z którego nigdy już się nie podniósł. Kubańska rewolucja z 1959 roku, a co za tym idzie, ogromny kryzys, spowodowała, że uważane za najpiękniejsze miasto na Kubie zaczęło niszczeć w zawrotnym tempie. Na szczęście urodę Trinidadu dostrzegła organizacja UNESCO, która w 1988 roku wpisała go na listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego. Wiele dawnych rezydencji i pałaców udało się uratować, choć te, nieco oddalone od starówki w centrum nadal wołają o remontową pomoc."

 

Tyle o historii znalazlam w necie, a teraz przedstawie Wam Trinidad naszymi oczami.

 

Wprost z autokaru przeszlismy do Museo Municipal (Muzeum Miejskie) założono w starej rezydencji barona cukrowego Cantero. Tam moglismy zaznajomic sie z historia miasta i zobaczyc wnetrze typowe dla hiszpańskiej architektury kolonialnej. Takich palacow i rezydencji bylo wiele w okolicy. W szczytowym okresie z tej niewielkiej miejscowości pochodziła 1/3 cukru produkowanego na wyspie.

W bocznym skrzydle znajdowala sie niewielka galeria. Jeden z obrazow byl zaskakujacy ...

Do pomieszczenia na pietrze, w ktorym znajdowal sie sklep z pamiatkami i pozniej na wieze,  prowadzily schody tak waskie i strome, ze wchodzilo sie prawie jak po drabinie. Pani u podnoza schodow liczyla wchodzace osoby i pilnowala, zeby nie znajdowalo sie ich na wiezy za duzo- by nie robic niepotrzebnych korkow.

Warto bylo sie tam wdrapac, bo widok na cztery strony swiata byl zachwycajacy.

Pozniej udalismy sie do knajpki, w ktorej na wieczor byly zaplanowane tance salsy. Po poludniu, w hotelu mielismy przyspieszony kurs, a wieczorem kompletna klapa. Nie mam zdjec zadnych -wystarczylo nam podziwianie miejscowych mistrzow. Siedzielismy cala wycieczka i popijalismy mohito :-) To wystarczylo. Lokal, jak wiele innych w Trinidadzie urzadzony w bylym domu. Tylko stolikow na patio doniesiono.

Pozniej pare godzin na samodzielne zwiedzanie miasta. Brukowane uliczki sa bardzo urokliwe. Ulice dzisiejszej starówki wybrukowano kostką sprowadzoną specjalnie na ten cel z Bostonu. W centrum zakaz wjazdu pojadow, ale czesto przed kwaterami do wynajecia stoi taki czy inny oldtimer dla zciagniecia turystow. Czasem pomalowany na kolor fasady. Ciekawe czy te sama farba :-) Oczywiscie i tutaj nie moglam sie powstrzymac od robienia zdjec samochodom.

Zmierzamy do Plaza Mayor z barokowa katedra.

A pozniej juz zaglebiamy sie w labirynt urokliwych uliczek z kolorowymi kamieniczkami. Te bardziej reprezentacyjne, odnowione czesto sa przeznaczone na kwatery dla turystow w samym centrum, te ubozsze bardziej zaniedbane na peryferiach. Wiekszosc ma stalowe kraty w oknach -stare zabezpieczenie przed piratami.

Oprocz kamieniczek i krat nasza uwage przyciagaly slupy i druty. Musza tu byc kreatywni elektrycy...

Okna w wielu domach otwarte sa na osciez, dzieki czemu mozna zagladac do wnetrz. Czasem sa to restauracje, czasem sklepy z pamiatkami, czasem mieszkania. Wszystkie laczy jedno- czas sie dla nich zatrzymal wraz z upadkiem na poczatku XIX wieku przemyslu cukrowego. Hiszpanie wrocili do Europy, a ich domostwa zajeli niewolnicy. Ich potomkowie mieszkaja w Trinidad do dzis. Centrum zachowało się w praktycznie niezmienionym stanie. Doceniło to UNESCO, wpisując w 1988 roku Trinidad na listę światowego dziedzictwa kulturowego.

Na podworkach urzadzono knajpki, skad stale dobiega muzyka w rytmie salsy. Wieczorem muzycy graja na zywo. Cieple noce, salsa i szklaneczka mohito- czegoz chciec do szczescia wiecej?  :-)

Lubilam tez zagladac do galerii...

...i wszedzie gdzie sie dalo. Na zdjeciach pusciutki sklep, przedszkole, sprzedawca cebuli i stragan z owocami (chyba tylko owoce i warzywa nie sa reglamentowane ), uliczka z pamiatkami, zaklad fotograficzny i ludzie na krzeselkach. Czas w Trinidad plynie wolno. Nie ma pospiechu, nerwowki. Przyjemnie usiasc na krzeselku, pogadac z sasiadem...

Poznym popoludniem dowieziono nas do miejsca zakwaterowania. Piekny kompleks hotelowy znajdowal sie na pobliskim wzgorzu. Dostalismy obszerny bungalow ze sporym tarasem, z ktorego rozposcieral sie fantastyczny widok. W pokoju nie stwierdzilismy zadnych usterek. W lazience tez nie. Wyszly one dopiero przy opuszczaniu domku. Przy zamykaniu drzwi klamka zostawala w rece. To samo z drzwiami na taras.

Ale z czyms takim da sie zyc. Okazalo sie rowniez, ze drzwi na taras sa zbyt waskie,zeby wytargac tam jakikolwiek fotel, wiec podziwialismy widoki a stojaco.

Basen nieopodal.  Jakze przyjemnie bylo brac orzezwiajaca kapiel po upalnym dniu w miescie. Tym przyjemniej, ze mielismy wlasnie poczatek lutego i w Austrii lezal snieg...

A po basenie powrot do miasta i tance...W naszym wypadku tylko podziwianie :-)

Poranek przywital nas cudnym wschodem slonca i... pianiem tysiecy kogutow w dolinie. Takiego koguciego churu jeszcze w zyciu nie slyszalam i pewnie juz nie uslysze...

Po iscie krolewskim sniadaniu, w te pedy znow zasiedlismy do autokaru i podwieziono nas na dworzec. Tam pociagiem z poprzedniej epoki udalismy sie do Valle de los Ingenios (Dolina Cukrowni). Sama podroz, mimo iz w slimaczym tempie dostarczala wielu emocji. Podziwialismy widoki wyobrazajac sobie, ze wszystkie te tereny zajmowala kiedys tylko i wylacznie trzcina cukrowa oraz zastanawialismy sie kiedy sie pociag wykolei. Tak krzywych torow nigdy nie widzialam.

Z trzciny cukrowej juz niewiele zostalo. Uprawia sie ja w niewielkiej ilosci dla lokalnych potrzeb.

Na miejscu znajduje sie zamieniona na restauracje rezydencja jednego z magnatów cukrowych oraz wysoka na 15 metrów dzwonnica Manaca Iznaga, z której nadzorcy obserwowali pracę niewolników.

Jako, ze okolica slynie rowniez z koronkarstwa do budynku prowadzila droga po obu stronach obwieszona lokalnym rekodzielem.

Kiedy zobaczylym "drabinke" na wieze jakos zapal na wspinanie na nia mnie opuscil. Niestety z wycieczka zostalam wepchana i wdrapalam sie na pierwsze pietro. Tam przypomnialam sobie o moim leku wysokosci i zadowolilam sie tymze poziomem. Podziwiam tych, ktorzy wyszli i zeszli z samej gory.

Z rezydencji niewiele oryginalnych rzeczy juz sie ostalo. W czesci znajduje sie oczywiscie sklepik z pamiatkami. Za budynkiem reczna prasa do wyciskania syropu z trzciny i kadzie do wyrobu melasy.

Opodal za pare groszy mozna bylo degustowac prawdziwy syrop z trzciny cukrowej. Dostarczany wolami, ale wyciskany juz metoda przemyslowa.

Z powrotem w Trinidad odwiedzilismy jeszcze jedno ciekawe miejsce. Manufakture, gdzie wyrabiane sa recznie naczynia i ozdoby z ceramiki. Sam zaklad bardzo ciekawy i widac cieszy sie duza popularnoscia.

Na zapleczu zakladu stoi takie cudenko...

 Ford Model T z 1921roku

Pozniej znow bladzilismy troche po miescie. W pewnym miejscu natrafilismy na ciekawa kafejke. Pamietajac wyborny smak kawy w Havanie zachcialo mi sie sprobowac i tutaj. Osob bylo niewiele, wlasciwie tylko jedna para siedziala na oknie i cos smacznego zajadala. Zamowilam swoja kawe, Elmar butelke wody. Mielismy dosc czasu, zeby sie rozgladnac po wnetrzu.

Po 15 minutach zaczelismy sie zastanawiac, czy barmanka nie poszla do studni po wode, po 20 stwierdzilismy, ze pojechala na plantacje po ziarno. Po pol godzinie dostalam moja kawe...bez mleka. Poprosilam zeby tylko dolala odrobine mleka, zeby kawe zabielic. To byl blad. Pani zabrala moj sloik i... poszla wydoic krowe.

Na Kube trzeba sie przestawic na wolniejszy przeplyw czasu, na cierpliwe czekanie i na czerpanie przyjemnosci z nicnierobienia....

Po poludniu znow byczenie sie przy basenie i pozegnalny wieczor z naszym przewodnikiem Jorge

i kierowca Papo. Nastepnego dnia odstawiali nas do hotelu nad morzem. Ale dzis jeszcze ostatni gitarowy koncert polaczony ze wspolnymi spiewami i podrygami w rytmie salsy...

Gracias Jorge!

Write a comment

Comments: 1
  • #1

    babelek (Monday, 01 May 2017)

    Piękna wycieczka i ja dzięki tobie trochę pozwiedzałam :)
    Co by nie mówić, biednie ale kolorowo :)