Kuba 2

3.02.17 po sniadaniu opuszczamy Hawane. Na jej obrzezach mijamy rezydencje Fidela Castro. Przed brama stoja uzbrojeni wartownicy, a sam dom znajduje sie daleko w glebi posesji. Nikt go jeszcze nie widzial,ale wiekszosc wierzy, ze jest tak samo skromny jak przecietnego Kubanczyka...

Po dwoch godzinkach jazdy przerwa na zwiedzanie fabryki Fabrica de Bebidas Casa Garay w Pinar del Rio, gdzie rozlewany jest z rum  z dodatkiem likieru z najmniejszych owocow gujawy, ktore rosna tylko w tym regionie. Produkt nosi miano Guayabita.Fabryczka jest tylko na pokaz, a prawdziwa produkcja odbywa sie w innym miejscu.Tutaj jednak moglismy sie zapoznac z calym procesem i oczywiscie dokonac degustacji oraz zakupow. Przy wejsciu straszyly portrety osobistosci, a dalej znajodawla sie maszyna do napelniana szesciu butelek na raz! Jorge, nasz przewodnik prezentuje Guayabite. W misce owoce gujawy dodawane dla smaczku do kazdej butelki. Zwiedzalismy zaplecze, gdzie butelki (import z Niemiec) myto recznie i gdzie oczekiwaly na napelnienie. A w sklepiku fotografowac nie wolno.Szkoda.Rum byl pyszny i oczywiscie zakupilismy jedna flaszeczke. A potem kombinowalam jak kon pod gorke, zeby ja dobrze zapakowac i zeby sie nie stlukla w samolocie.

W daleszj drodze znow krotki postoj w widokoym miejscu. I tu poznalismy cel nasze podrozy:

 Doline Viñales

Widok zachwycal.Ceglasty kolor ziemi kontrastowal z soczysta zielenia, a tlo stanowily przedziwne pagorki, po ktorych przesuwaly sie cienie rzucane przez biale obloki...Juz wkrotce mielismy ten widok poznac z bliska.Na razie kontemplowalismy cudna panorame, a pozniej blizsze widoki, czyli czyli wierzchowce  uwieszone drzew. Byly tak cierpliwe i spokojne, ze ptaki buszowaly im w grzywach szukajac zapewne materialu na gniazda...

Tymczasem udalismy sie do naszego hoteliku Rancho San Vincentes, polozonego wsrod zieleni. Pokoiki w bungalow byly calkiem przyjemne, ale i tak najlepej sie siedzialo na tarasie, w cieniu i ogladalo otaczajaca przyrode.

Zastanawialismy sie, czy cos bedzie zepsute i usterka szybko wyszla na jaw. Spluczka dzialala, ale tylko raz. Napelnianie zbiornika zabieralo caly dzien, wiec czynilismy to we wlasnym zakresie poslugujac sie prysznicem-dlugosc weza idealnie pasowala:-)

Po odpoczynku poszlismy do polozonej nieopodal Indianskiej Groty (CUEVA DEL INDIO ).Najpierw piechotka,pozniej lodkami poruszalismy sie po jej zakamarkach. Bylo pieknie, ale stanowczo za krotko.Na otarcie lez przy wyjsciu z groty czekal na turystow barek z drinkami, gdzie nasz kierowca Papo odstawil pierwszy pokaz salsy.

Ewentualnie mozna sie bylo przejechac na wole :-)

Do konca dnia jeszcze bylo sporo czasu, wiec urwalismy sie z wycieczki i poszlismy pomyszkowac po oklicy. Drozynka (przeszkadajac panu w myciu samochodu) doszlismy do rozleglego rancho. Nie mielismy odwagi wejsc za ogrodzenie, ale napatoczyl sie jakis pracownik, ktory dal nam slowne zezwolenie. Mielismy tylko nie isc do samego konca, bo tam mialy byc bardzo niebezpieczne byki.

Tak wiec ruszylismy sciezka pomiedzy pastwiskami, na ktorych poza krowami, szkapa, kozami i masa odchodow w sumie nie bylo wiele do podziwiania. Do bykow nie podchodzilismy.

 

Ten sam pracownik zabral sie pozniej za iscie syzyfowa prace,jaka bylo uprzatniecie tego calego gnoju z pastwisk. Mial do dyspozycji taczki i dwie tekturki.....

 

Nastepnego dnia udalismy sie na wycieczke ,ktora miala nas zapoznac z praca okolicznych rolnikow oraz kubanska fauna i flora. Autobusem podjechalismy do miasteczka Vinales, a pozniej juz na butach w pola.

Rolnicy zbieraja bulwy manioku, ktore tu zastepuja ziemniaki.Odciete pedy tnie sie na kawalki,ktore sluza pozniej jako material do sadzenia. Sile pociagawa stanowia tu w wiekszosci woly.

Doszlismy do chaty Antonio, gdzie gospodarz pokazal nam, jak sie przygotowuje tradycyjna kawke: jak rosnie, jak odzdziela sie ziarno od luski, prazy i miele. Na ostatnim zdjeciu filtr do wody.

Antonio umyl lyzeczki i filizanki, a sasiad zaserwowal...Siekiera, ale pyszna  :-)

No, musialam poprosic o wspolne zdjecie z tym wesolym dziadkiem...i jego orchidea, ktora posadzil na drzewie :-)

Nastepny byl szalas do suszenia lisci tytoniu. Tam odebralismy lekcje calej jego produkcji oraz pokaz zwijania cygar. A na koniec oczywiscie degustacja i zakupy:-)

W szalasie byl tez jeden vaquero, ktoremu cyknelam pare zdjec. Kiedy wyszlismy wsiadl na swego rumaka

i podazal naszym sladem robiac maslane oczka....

Wycieczka miala trwac godzinke...trwala trzy. Ale nikt nie narzekal, bo przyjemnie sie szlo i stale cos ciekawego bylo do zobaczenia. Nie bylabym soba,gdybym oprocz widoczkow...

nie fotografowala tez roslin...

Flora ma idealne warunki do szalenstw i pokazuje co potrafi. Nasze mizerne Gwiazdy betlejemskie osiagaja tu rozmiary drzewek.To samo bugenwille.Na kazdym kroku rosliny zachwycaly.

Oczywiscie cykalam tez zwierzeta.

Nad glowami krazyly nam sepy indycze z czerwonymi glowami. Niestety nie udalo sie dobrego zdjecia zrobic. Odpoczywaly czasem w grupach na drzewach, ale te w takich miejscach , ze ciezko bylo dojsc.

Fotografowalam i inne ptaki i nawet udalo mi sie ustrzelic koliberka-wiercipiete:-)

Piekne, biale czaple krecily sie kolo wolow na pastwiskach...

W pewnym miejscu, kolo konia zauwazylam niebieska czaple!

Ale chyba najbardziej z ptakow zachwycil mnie...drob. Cudne kolorowe koguty i kwoczki o przedziwnych deseniach, wokol ktorych krecily sie pisklaki. Nie moglam sie im oprzec :-)

Co krok pasly sie konie, cudnej urody krowy i woly, a na sznurkach przywiazane byly swinki...

W drodze przewodnik pokazal nam tez kubanskiego szczura drzewnego (prawidlowa nazwa

Sierściogon kokosowy), ktory byl oswojony i chetnie schodzil z drzewa, by pozowac do zdjec.

I oczywiscie fotografowalam tez ludzi, a szczegolnie podobaly mi sie dzieciaki, ktore konno jezdzily,

jakby sie na konskim grzbiecie urodzily:-)

Marsz odbywal sie w trzydziestostopniowym upale i mimo, iz po niebie plynely chmurki, nie dawaly one wytchnienia od goraca. Z ulga powitalismy wiec pomyslany o turystach barek (ceny w CUC i instalacja elektryczna), gdzie na poczekaniu zaraz za naszymi plecami, z zachowaniem wszelkich zasad higieny przygotowywano koktajle ze swiezych owocow. Rum stal na stole-wystarczylo sobie dolewac :-)

A koktajle serwowal sam Predator :-)

Nasza piesza wycieczka powoli dobiegala konca...

Po powrocie do miasteczka, autobusem podjechalismy do miejsca, ktore obowiazkowo w Vinales trzeba zobaczyc : Mural de la Prehistoria. Jest to gigantyczne malowidlo wykonane na skalach przez artyste Leovigildo González Morillo na zlecenie samego Fidela i przedstawia symbolicznie ewolucję człowieka,

aż do ostatniego ogniwa rozwoju, jakim jest "człowiek socjalizmu".

 

Mnie sam mural jakos nie powalil, raczej chory umysl Castro, ktory w ten sposob oszpecil piekna tutaj nature. No coz-wodz kazal. Cale malowidlo w intensywnych kolorach prezentowalo sie tak sobie.Dopiero z bliska widac,ze namalowane jest z paseczkow . Artysta mial zajecie na dlugi czas. Jako ze malowidlo powstalo w roku 1961 musi byc regularnie odnawiane.

Bylo kolo 14:00 i cala wycieczka szykowala sie do powrotu do hotelu,by prazyc sie na lezakach przy basenie. Ale my czulismy jeszcze niedosyt. Postanowilismy z inna zaprzyjazniona para dojsc z miasteczka do hotelu na piechotke. Zapytalismy kierowce jaki dzieli nas dystans.Odpowiedzial, ze 15 kilometrow! Nauczylismy sie , ze na Kubie dosyc luzno traktuje sie wszelakie miary. Kiedy Jorge mowil,ze spotykamy sie o 9:00 wiadomo bylo ,ze przyjdzie kwadrans po.Kiedy zapowiadal wyjazd o 10:00 nastepowal on pol godziny pozniej.Wycieczka miala trwac godzine, trwala trzy. Wiec i tym razem potraktowalismy szacowany dystans ...z dystansem. I nie pomylilismy sie.Do hotelu bylo 7km.Szlismy ponad dwie godziny zatrzymujac sie czesto, fotografujac i zagladajac w rozne dziury :-)

Poza miastem droga sie zwezila, dreptalismy poboczem podgladajac ludzi w pracy -sadzacych mlody tyton i ogrodnika przy kwiatach. Woda z pobliskiej rzeczki, a w rzeczce syfek :-)

Coraz mniej bylo pojazdow mechanicznych, coraz wiecej na naped owsiany, ktore czesto sie przy nas zatrzymywaly by zaproponowac podwiezienie. I domki jakby biedniejsze....Ale na ganku kazdego domku obowiazkowo bujaczki :-)

Usmiechu tej dziewczynki bawiacej sie przy cysternie z woda nigdy nie zapomne!

Przy drodze czasem mozna bylo kupic owoce. Staly bezposrednio na stoleczkach. W malym sklepiku kupilismy owoc kokosu i wypilismy orzezwiajacy sok. Pozniej sprzedawca poszatkowal miazsz i polal go miodem. Niebo w gebie :-)

Po jakims czasie doszlismy do miejsca, skad po lewej stronie rozciagal sie piekny widok na doline,

gdzie rano wedrowalismy. Po prawej kolorowe skalki, a na nich smialkowie probujacy swych sil.

Nadciagaly czarne chmury. Pomyslelismy o tych, ktorzy w taka pogode nudza sie w hotelu, bo i lezenie przy basenie przy wietrze i chmurach nie wchodzilo w gre. Mimo, iz nogi zaczynaly bolec bylismy zadowoleni z dodatkowej wycieczki. Zwlaszcza, ze Stefi twierdzila, ze juz za nastepnym zakretem bedzie hotel...A tu zakretow coraz wiecej, a za ostatnim to juz tylko prostka,  i konca nie widac:-)

Po drodze minelismy jeszcze grote, w ktorej znajdowal sie bar.

Woly prowadzone przez psa do domu. Mrowki-pracusie zagrodzily mi droge i cudne motyle latajace wokol kwitnacego krzewu przykuly moja uwage. Nie udalo mi sie dobrego zdjecia zrobic, wiec porzyczam z netu.

Mijala nas kolumna harleyowcow:-)

W koncu wielkie drzewo, a za nim ostatni zakret i w koncu hotel. Doszlismy zmeczeni, ale zadowoleni :-)

 

A nastepnego dnia podroz w dalsza droge....

 

Szybki szic kubanskiego domku.

Write a comment

Comments: 2
  • #1

    zanikowa gosia (Tuesday, 07 March 2017 23:04)

    Zdjęcia- mistrzowskie Ewuniu! Te zapożyczone z netu w ogóle nie odbiegają od Twoich. Dinozaur- jak żywy :) Czekam na cd.

  • #2

    Uwe (Richard) (Saturday, 22 April 2017 19:55)

    Hallo Eve,
    du hast in Kuba die Motive einfach traumhaft fotografiert.
    Danke für die Präsentation im WWW.

    Gruß Uwe