Kuba 1

 Dawno, dawno temu, jeszcze bedac w Polsce obejzalam dokument o Buena Vista Social Club.

I zakochalam sie. W tym miejscu, w klimacie, w ludziach.Zamarzylam, zeby to moc kiedys zobaczyc na zywo...No, ale wtedy rownie dobrze moglam sobie zamarzyc lotu na Ksiezyc.

Schowalam wiec moje marzenie do przegrodki z inymi marzeniami,zeby sobie poczekalo na lepsze czasy.

I doczekalo sie. W zeszlym roku doszlismy z Lubym do wniosku,ze to ostatni dzwonek,by zobaczyc Kube zatrzymana w czasie. Ameryka juz macza tam palce,zmiany powoli zachodza, wiec kto wie czy w najblizszych latach nie znikna oldsmobile, a pojawia sie Mc.Donaldy.

Stale los platal nasze plany i udalo nam sie w koncu wyjechac za czwartym podejsciem.I tak 30 styczna 2017 o 2 w nocy wyjechalismy najpierw autobusem do Wiednia, by stamtad poleciec samolotem do Frankfurtu. Jako,ze biuro podrozy w ostatniej chwili przelozylo nam lot na wczesniejszy,zmuszeni byli wykupic nam miejca w business class.Glupio sie czulam siedzac wsrod panow w garniturkach i popijajac kawke z porcelanowej filizanki.Ale juz zaczelam sie czuc,jak na wakacjach.A tu na lotnisku we Frankfurcie zaskoczenie-wogole nie ma nas na liscie pasazerow!Troche nerwow, telefoniczna awantura z biurem podrozy i siedzimy na ostatnich wolnych miejscach gdzies na ogonie w samolocie na Kube.Uff... Lecimy w koncu....

 

Mowilam juz, ze uwielbiam latac? Gapic sie na ten inny swiat ponad nami.I choc zdjecia nie za dobrze wychodza przez szybke,to nie moge sie oprzec ,zeby nie sfotografowac.Moze ktos rozpozna Grenlandie albo Bahamy ? :-)

Wylatujemy z Frankfurtu w chmury i ladujemy po dziesieciu i pol godzinach lotu... w wacie :-)

Santa clara

wita nas tropikalnym powietrzem i tylko 18 stopniami ciepla.I cale szczescie majac na wzgledzie zimowa odziez,ktora mielismy na sobie.Male lotnisko roilo sie od osob w mundurach.Musze tu dodac, ze panie do mundurow i spodnic mini, nosily azurowe rajstopy i eleganckie buty na szpilce lub koturnie.Grunt to elegancja.Przeszlismy urzedowa biurokracje.Kiedy juz bylo po wszystkim usiadlam na laweczce z zamiarem spozycia przywiezionego ze soba jablka.Napadnieto na mnie, jakbym przemycila conajmniej granat reczny.Jak to mozliwe,ze w nie odkryto jablka w konktroli? Od tego czasu uwazalam co robie:-)

Na lotnisku poznalismy naszego fajnego przewodnika Jorge i innych grupowiczow-w sumie okazalo sie ,ze tworzymy wesola, 16osobowa paczke.Autobusem odwieziono nas do hotelu.Zakwaterowano w eleganckich bungalow krytych palmowymi liscmi.Od poczatku i my, i inni uczestniczy wycieczki zalozylismy, ze nie bedziemy zwracac uwagi na utrudnienia.Tak wiec, mimo iz codzien licytowalismy sie kto ma wiecej w pokoju zepsute, usterki naprawialismy w miare mozliwosci we wlasnym zakresie.I tylko pierwszego dnia kolega zwrocil sie o pomoc do recepcji, kiedy zastal w bungalow weza.Inne zwierzeta -ropuchy, jaszczurki, gekony, zolwie traktowalismy poblazliwie...

Nastepnego dnia, po sniadaniu zabrano nas do centrum.Miasteczko nie grzeszylo uroda. Ryneczek i kamieniczki przy ryneczku odnowione, jak i obrzydliwy zelony budynek,ktory kiedys mial znaczenie militarne i do dzis widac na nim odpryski od rewolucyjnych kul.W glebi juz nie tak pieknie... Zaskoczylo za to wnetrze teatru. W sprawach kultury duzo sie na Kubie dzieje.

W miasteczku obowiazkowa wizyta w banku.Do srodka wchodzilo sie pojedynczo, kolejka czekala na zewnatrz.Zachowywano wszelkie srodki ostroznosci-wszak nasze wymienione 300euro to roczny zarobek przecietnego Kubanczyka.Na wyspie obowiazuja dwie waluty: PESO NACIONALE (CUP) i peso wymienialne PESO CONVERTIBLE (CUC).Kurs wymiany to 24 peso kubańskich za 1 peso wymienialne.Ciezko sie w tym polapac ,bo i ceny dla turystow inne.Przyjelismy,ze 1 CUC to mniej wiecej 1 euro.

Zaopatrzeni w odpowiednia walute udalismy sie na plac defilad, gdzie Fidel Castro wyglaszal wielogodzinne przemowienia.Na szczycie pagorka ,na postumencie monumentalny Che Guevara. Pod pagorkiem znajduje sie mauzoleum z tablicami upamietniajacymi przywodce rewolucjonistow oraz jego companeros.W drugiej czesci znajduje sie muzeum.Fotografowac nie wolno. A szkoda...

W tymze to miejscu mialam okazje pierwszy raz sie zetknac z kubanskimi toaletami publicznymi,ktorych pozniej bede skrzetnie unikac.Scianki dzialowe siegaly na wysokosc klatki piersiowej ,a z przodu znajdowaly sie wahadlowe, azurowe drzwiczki wyjete prosto z saloonow z westernu. I tak dobrze,ze drzwiczki wogole byly. Jakis czas pozniej dane nam bylo korzystac z toalety tylko ze sciankami.Babcia klozetowa pobierala oplate juz przed wejsciem, w razie gdyby sie ktos na widok wucetow rozmyslil.

A tak to zaplacone-trza sie zalatwiac... :-)Ograniczylam wiec spozycie napoi do niezbednego minimum,gdyz kubanskei publiczne przybytki o ile istnialy ,to zazwyczaj byly zapchane,albo szykowaly inne niespoadzianki :-)

 

Po poludniu ruszylismy w kierunku stolicy.

hawana

Zakwaterowano nas w bardzo eleganckim, wiekowym hotelu Presidente. Wszystkie prawie sprzety pamietaly jego najlepsze lata swietnosci.Choc niektore juz pomalu odmawialy posluszenstwa.Jedna z wind np zacinala sie notorycznie -nie korzystalismy z niej:-) Na inne niedogodnosci przymykalismy oczy. Wszystko rekompensowal widok z okna (nasze sie udawalo zamknac i otworzyc) :-)

Hotel znajduje sie przy nadbrzeznej promenadzie -Malecon. Jeszcze bylo jasno,wiec zaraz poszlismy poznawac najblizsza okolice.Dwa pasy ruchu w jednym kierunku byly zamkniete ze wzgledu na zniszczenia,jakie poczynily fale.Chodnikiem ciezko bylo isc-byl mokry i sliski,a co jakis czas ziajaly w nim glebokie dziury-pozostalosci po kanalach.Ocean nadal byl niespokojny,a nad horyzontem wisialy ciezkie chmury i slonko ukazalo sie dopiero przed samym zachodem.

Slonko zaszlo ok godz. 18:00 i od razu zrobilo sie ciemno.Jako ,ze na Kubie generalnie prad sie bardzo oszczedza, ulice byly ciemne i czlowiek sie bal,ze nogi polamie na wykoslawionych chodnikach.Ze strony mieszkancow jakos nie obawialismy sie nieprzyjemnosci i tez przez caly nasz pobyt z ich strony zadna nas nie spotkala.Aparaty pochowalismy do plecakow i ruszylismy w poszukiwaniu jakies restauracji.Niestety dzielnica ta nie nalezala do dzielnic turystycznych i dopiero gdzies w ciemnej uliczce ,gdzie normalnie balibysmy sie zajsc, znalezlismy malenka cafejke,gdzie po pracy stolowali sie robotnicy z pobliskich budow.Za dwa euro posililismy sie ogromnymi bulami z salata i grillowanym mieskiem.Pycha.Rewolucji zoladkowych nie bylo.

Nastepnego dnia z cala wycieczka pojechalismy zwiedzac atrakcje przeznaczone dla turystow-odnowione juz zabytki i uliczki starego miasta

Mijamy hotel,w ktorym pokoj zajmowal Hemingway.Nic dziwnego,ze przyjemnie sie mu siedzialo w tym barze.

Takich miejsc w Hawanie jest kilka i dzis profituja dzieki slawie pisarza.

W La Bodeguita del Medio obowiazkowo musimy sprobowac mojito.Od tego momentu drinki wchodza w nasza stala pozycje menu.Nie wazne o jakiej porze...

Kawiarnia z najlepsza kawa, jaka pilam (toaleta zapchana,mimo ze babcia klozetowa siedziala pod drzwiami i skrzetnie pobierala oplaty :-) ) i muzeum czekolady, do ktorego nie udalo nam sie dopchac.Moze dla tego ,ze na Kubie wszystkie muzea sa za darmo.

Plaza Vieja-odrestaurowany doslownie ze zgliszcz plac.Zaniedbane budynki wala sie tam same z siebie.Pod placem znajdowal sie kiedys parking,ale jego nie odrestaurowano.

W tle widac budynek w trakcie remontu.W tych nowych znajduja sie ju muzea,sklepy i restauracje,a mieszkancy sa przesiedleni w inne miejsca.

Bazylika sw. Franciszka z Asyzu z posagiem, ktory w Europie zapewne wzbudzilby kontrowersje.

Plac ,przy ktorym sie ona znajduje.

Mijany mural na scianie budynku.

La Catedral de la Virgen María de la Concepción Inmaculada de La Habana

Po poludniu kazdy mogl zwiedzac na wlasna reke. Reszta grupy poszla do restauracji, a my oddalismy sie od turytstycznego centrum.Labirynt cichociemnych uliczek wydal nam sie znacznie ciekawszy.Zagladalismy to tu, to tam...

W koncu pod wieczor zmeczeni wzielismy taka oto piekna taxowke do hotelu....

..i po odswierzeniu sie wrocilismy cala grupa do centrum,do miejsca gdzie mialo sie spelnic kolejne z moich marzen.Mojito juz czekalo.

A my i spory tlumek innych gosci czekalismy na muzykow z Buena Vista Social Club.

W rogu lokalu stala niewielka scena,ale wystarczajaca,by pomiescic muzykow i jeszcze miejsca zostalo na harce.Koncert byl super. Muzycy sie zmieniali,zmienial repertuar i rytm.Wykonawali najwieksze przeboje. I choc na pewno nie bylo wsrod nich protoplastow grupy, to czuc bylo ich ducha.

Wokalisci chodzili miedzy stolami,nawiazywali swietny kontakt z publicznoscia.Siedzielismy w takim miejscu,ze chyba kazdy uscisnal mi reke.Pod scena,w rytmie salsy krecila sie publicznosc.I tylko jeden detal psul calosc.Naglosnienie bylo fatalne i czasem az uszy bolaly.Ale koncert zaliczony:-)

Dzien nastepny powital nas cudnym porankiem.Wstalismy pospiesznie,gdyz ten dzien mielismy w calosci do wlasnej dyspozycji i juz mielismy plany ,jak go spedzic:-)

 

Po sniadaniu,na piechotke ruszylismy do centrum.Trasa wynosila 4km .I nie przeszkadzal 30sto stopniowy upal,ani plecaki, bo ilez ciekawych rzeczy mozna zobaczyc po drodze.Tak wiec szlismy i cykalismy co nam w obiektyw wpadlo.Zaraz na poczatku trasy zaczepil nas pewien tubylec.Mowil swietnym angielskim.Rozmawialism o polityce i o tym ,jak zyje sie na Kubie i czy juz odczuwa zachodzace zmiany.Wiekszosc Kubanczykow wiaze z nimi ogromne nadzieje,choc z drugiej strony zdaja sobie sprawe,ze byc moze straca cos ze swej tozsamosci...

W dowod przyjazni austriacko-kubanskiej podarowal Elmarowi cygaro :-)

Po jakims czasie dotarlismy w koncu do Capitolu.Budynek ten oraz Gran Teatro (gdzie znajduje sie rowniez szkola baletowa,ktora widzialam w dokumencie) pieknie odnowione. Niektore kamieniczki dookola parlamentu chyba nie zdaza doczekac lepszych czasow...

Pod teatrem znajduje sie spory parking z amerykanskimi cabrio-taxowkami.Nie moglismy przepuscic takiej okazji i zafundowalismy sobie godzinna wycieczke objazdowa po Hawanie.Nasz sympatyczny i wesoly kierowca (z zawodu inzynier budowy maszyn) objasnial nam ,co aktualnie widzimy.Niestety jego angielszczyzna pozostawiala bardzo wiele do zyczenia i cieszylam sie, ze siedze z tylu i w spokoju moge podziwiac widoki, w czasie gdy Elmar kombinowal ,"co autor mial na mysli"...

Autko juz pewnie niewiele czesci mialo oryginalnych,a pod maska 2,5 litrowy silnik z hyundaya,ktoremu czasem pod gorke brakowalo mocy.Ale siedzenia wygodne ,wiec milo sie jechalo:-)

Hawana ma Chinska Dzielnice,choc Chinczykow mozna na palcach jednej reki policzyc .( Ma rowniez jeden meczet,ale zadnego muzulmanina)

Obowiazkowa wizyta na Placu Rewolucji.

Miedzy innymi podjechalismy rowniez do pobliskiego lasku.Miejsce piekne i widac ,ze chetnie odwiedzane,bo smieci bylo tyle co drzew w lesie... :-(

Podjechalismy rowniez do fortecy El Morro.Aby sie do niej dostac trzeba przejechac tunelem pod ciesnina.

Ze wzgorza rozposciera sie piekny widok na panorame miasta...

Godzinka szybko minela i wrocilismy do centrum.I znow wloczylismy sie ulczkami stolicy zagladajac to tu, to tam.Pod wieczor skierowalismy sie w kierunku Maleconu ,by promenada dojsc do hotelu.

 

Forteca El Morro.

Te miejsce tez chcialam zobaczc "na zywo" o tej porze.Wybrzeze skapane w zlotych promieniach zachodzacego slonca.I ludzie platkujacy, sluchajacy muzyki,lowiacy ryby...

Do hotelu daleko bylo ,wiec stawalismy co chwile ,rozkladalismy sprzet i cykalismy fotki:-)

Zastanawialismy sie co czyni Hawane i generalnie Kube tak niepowtarzalna,ze tak wiele osob chce ja zobaczyc?

Na pewno sa to amerykanskie samochody...

oraz inne srodki transportu...

...codzienna walke o utrzymanie ich przy zyciu...

Na pewno architektura -od totalnych ruin do pieknie wypacykowanych budynkow...

Na pewno sztuka-piekna,prosta i klarowna w swym przeslaniu.Zachwycaly czasem male detale (jak np.jajka na budynku :-)

...ale Kuba to przede wszystkim kubanczycy.To oni tworza ten klimat...Otwarci,z poczuciem humoru,kreatywni...

..i oczywiscie ich wszechobecna muzyka...

Trasa do hotelu ciagnela sie w nieskonczonosc.Kiedy nogi po calym dniu dreptania zaczely odmawiac nam posluszenstwa ,zatrzymala sie kolo nas kobietka w coco-taxi-malym elektrycznym trzyosobowym skuterku.Jakze jej bylismy wdzieczni :-)

Nastepny dzien przywital nas cudnym porankiem.Ostatnim w Hawanie.

Po sniadaniu ruszylismy w dalsza droge....                           

Write a comment

Comments: 6
  • #1

    Anja Duda (Friday, 24 February 2017 00:07)

    Cudnie napisane i pokazane. Już czekam na ciąg dalszy. Oby taka Kuba istniała jeszcze długo, dla jej charakteru i uroku....ale to pewnie nie jest opinia wszystkich jej mieszkańców, niektórzy pewnie chcieliby po prostu lepiej i dostaniej żyć, bez tego bałaganu, który nas ludzi z cywilizacji zachodu tak pociąga. Kuba to dla mnie taki skansen, miejsce-muzeum i też swoista wersja safari. To jest jej niewątpliwy atut...no i te auta. Czekam na przyrodę kubańską w Twoim wydaniu, pozdrawiam Cię Ewuś, pa pa

  • #2

    AniaK (Friday, 24 February 2017 07:41)

    Wspaniałe zdjęcia, świetny reportaż. Czekam na ciąg dalszy... :D

  • #3

    Leszek (Friday, 24 February 2017 18:22)

    Super opowiadanie okraszone ślicznymi zdjęciami, miło z Wami być choć przez chwilę u "skubańczyków", to takie cofanie się w czasie do wczesnego socjalizmu.

  • #4

    Janusz (Friday, 24 February 2017 23:05)

    Czytam, ogladam, podziwiam, smieje sie. Nigdy nie ogladalem Kuby na zdjeciach. Znam ja tylko jako istniejacy kraj na swiecie. O Castro tez cos slyszalem, ale teraz wiem troche wiecej. Dziekuje.

  • #5

    zanikowa gosia (Monday, 06 March 2017 23:20)

    Inny świat, inni ludzie- czuje się ten klimat luzu i radości.

  • #6

    Bogusia (Friday, 17 March 2017 09:12)

    Świetne zdjęcia..........jest klimat. Dziękuję za wirtualną podróż w inny świat......