Geierkogel

Plany byly zupelnie inne, ale nam to spontany najlepiej wychodza.

Owszem,planowalismy zrobic wypad w gory, na grzyby. Polazic troche ,potem moze krzeselkiem wyjechac na Klippitztörl (my nie lubimy za bardzo sie meczyc), zjesc tam jakis Apfelstrudel, a potem w dol takim lesnym roller coasterem.Dzis ostatni dzien przed jesienna przerwa, wiec trza wykorzystac.Planowalismy wstac o wschodzie slonca, zeby raniutko grzybow nazbierac i pozniej caly dzien miec na przyjemnosci.Wstalismy o 9:00...No coz-sen to zdrowie.Nie ma sie co denerowac-grzyby nie zajace nie uciekna.Na miejsce dojechalismy kolo 11:00.Tzn w okolice Klippitztörl.Grubo wczesniej odbilismy jakas droga w strone lasu.Na wgorzu znalezlismy parking i zaglebilismy sie w las...Grzybow jak na lekarstwo.Lato suche w tym roku, poczatek jesieni takowyz.Jesli przyjda przymrozki bez wczesniejszych deszczy ,to znow w tym roku grzybow nie bedzie.Znalazlam trzy podgrzybki,kilka kurek.Lepiej by bylo,zebym nic nie znalazla,bo tak to zlosc i nadzieja powodowaly ze szukalam dalej .Wierzylam,ze za nastepnym pniem znajde taaaakiego prawdziwka. A guzik.

Wsiedlismy do samochodu z zamiarem udania sie na miejsce naszego gorskiego relaksu,ale po drodze minelismy drozynke z drogowskazem "Kuhgraben" (Krowie groby).No, musielismy zobaczyc jak tam wyglada.Drozynka,zamienila sie w waska szutrowa drozke,az w koncu utknela gdzies w lesie.A potem juz tylko zakaz wjazdu i pokryta lopianami sciezka wzdluz strumyka i doslownie pionowe zbocza gory po obu stronach, pokryte cudnym, wilgotnym mchem pod drzewami.Jak ta sarenka skoczylam na te stromizne ,bo grzybow tam byla cala masa.Same trujaki!Ale jak zwykle jakis amok mnie opetal i im wiecej trujakow, tym gorliwiej szukalam wsrod nich czegos jadalnego.I znow sie trafilo kilka kurek i jakis podgrzybek.W koncu zanim zdazylam sobie nogi polamac, zdecydowalam zawrocic do samochodu i juz nieodwracalnie jechac w kierunku kolejki linowej,ktora mnie wygodnie wywiezie na szczyt.

Pod kolejka,na parkingu dzikie tlumy. Samochodow masa,bo oczywiscie wszyscy wpadli na ten sam pomysl ,co my. A my tlumow nie lubimy. Wymyslilsmy ,ze podjedziemy jeszcze kawaleczek,zaparkuejmy troche dalej, na innym parkingu i stamtad spokojnie,spacerkiem przejdziemy sie na Geierkogel (Sępie wzgorze?).Wszak mapa pokazuje ,ze to tylko godzinka spacerkiem.

Zabralismy aparaty, pol litra wody i w koncu kolo 13:00 wyruszylismy w droge.

Na poczatku szlak wiodl przez las, lekko pod gore, jakimis przecinkami.Generalnie bardzo malowniczo

i fajnie sie zapowiadalo.Po drodze minelismy Dziadziusia.Ja cos tam fotografowalam,Luby w miedzyczasie zagadal z Dziadkiem.(Ale o tym potem-mielismy sie jeszcze spotkac)

W pewnym momencie Luby uslyszal pile motorowa.Ale tak w niedziele? Gestami przywolal mnie do siebie nakazujac milczenie.Myslalam,ze moze jakis jelonek, zajaczek albo co.

A tu smerf w borowinie!Na dodatek z Polski.To on wydawal dzwieki pily....

A pozniej skonczyl sie las,skonczyla sielanka.Jakos tak nagle zaczely sie skalki i pion.Po cichu klelam,ze namowilam Lubego na te wspinaczke.Zwlaszcza ,ze po drugiej stronie doliny usmiechala sie do nas gorna stacja kolejki na Klippitztörl:-)

Gdzies tam nad nami majaczyl krzyz na szczycie Geierkogel,a my (niedzielni turysci) wylewalismy siodme poty i wleklismy sie krok za krokiem w gore.Kiedy mijali nas inni turysci (wszyscy juz schodzili :-)

udawalismy,ze robimy zdjecia widokom,a tak na prawde z trudem lapalismy oddech.W dali wznosil sie Zirbitzkogel 2.396m.I ilekroc patrzylam w tamtym kierunku mialam wrazenie,ze nas zaprasza.Moze za dwa tygodnie?:-)

Wdrapalismy sie w koncu pod krzyz. Geierkogel 1.917 m. zostal zaliczony.Cyknelam Lubemu pamiatkowa fotke i w tym monecie nad szczyt nadciagnela jedna ,jedyna chmura.Dookola cudne slonce,a my marzniemy w cieniu.I jakos tak groznie sie zrobilo...

Czekalam, az te sepy nadleca,ale nadlecialy tylko dwa piekne kruki,ktore krazyly nad nami nieco niezadowolone,bo odcielismy im dostep do bufetu.Zbieraly resztki jedzenia zostawione przez turystow.

Niedlugo po nas na gore dotarl Dziadzius.Nawet nie bardzo zziajany.W reku dzierzyl drewniane pudelko z grabkami i zbieral owoce brusznicy.Znow zagadalismy do niego.Mowil,ze przyszedl tylko po pewne ziele, bo nalewke z niego oddal potrzebujacym,a teraz mu palce cierpna i nie ma lekarstwa dla siebie.Wymienil nazwe jakiejs aromatycznie pachnacej rosliny o bialych kwiatach.Mowi,ze musi sie spieszyc,bo nie chce wracac o zmroku.A wogole to potem to tu Rehe przychodza.Ale mimo to fajnie mu sie z nami gadalo,wiec dowiedzielismy sie jeszcze,ze Dziadzio ma 79 lat (!!!) (tak sie dobrze trzyma,bo nie pije wody z plastikowach butelek,ani mleka za kartonu) i wlasnie wrocil z trzytygodniowej wyprawy do Kanady.Wczesniej byl w Peru i jeszcze kilku krajach Ameryki Lacinskiej i pare tygodni w Nowej Zelandii.Takie moje hobby-mowi.Pytam go,jakie ma nastepne plany. A on-a nie wiem.Co tam zona wybierze.Ona siedzi i szuka wycieczek w katalogach.On nie ma czasu.Musi pracowac.Robi drewniane krzesla.Szczeka mi opadla.Nie wiem,czy z samych krzesel stac ich na takie wyjazdy i jak to robia,ze maja kaske.Zaskoczylo mnie,ze im sie chce!Dziadzio podreptal dalej w poszukiwaniu rosliny, ( pozniej sie dowiedzialam,ze chodzilo o kozlka alpejskiego),a my zdecydowalismy sie wracac, bo juz niezle zmarzlismy.Ale nie te sama droga,tylko zejsc przeciwnym zboczem gory i obejsc ja naokolo.Oto jaki widok ukazal sie naszym oczom.Zachecal ,zeby isc wlasnie tamtedy i zobaczyc co jest za wzgorzem.Tam tez spotkalismy ostatnia pare turystow idacych w przeciwnym kierunku i zostalismy samiusiency na calym swiecie:-)

Kiedy minelysmy widniejace na zdjeciu powyzej skaly, uslyszelismy to o czym mowil Dziadzius.Jelenie zaczely sie schodzic na rykowisko.Najpierw gdzies jakby z daleka,ale potem coraz blizej i czesciej bylo slychac ryki.A potem to juz usiedlismy i z gesia skorka na ciele sluchalismy tego jeleniego churu,ktory dawal koncert na wzgorzach przed nami.Nie umiem powiedziec ile ich mogloby byc.Odzywaly sie i daleko po lewej i daleko po prawej stronie,ale najwiecej ,najczesciej,nakladajac sie na siebie stekaly,ryczaly wzdychaly jelenie na wprost nas.Wydawaloby sie na wyciagniecie reki.

Mialam nadzieje,ze jesli wyteze wzrok zobacze choc sylwetke poteznego byka.Ale nie-byly przezornie pochowane przed wzrokiem wscibskich i pod oslona lasu odbywaly swoje gody.My wiec siedzielismy na nagrzanych sloncem kamieniach i lapalismy ostatnie promienie slonca sluchajac jeleniego koncertu.

Smaczku dodawal fakt,ze nasz szlak biegl dokladnie przez miejsce skad dochodzily ryki.Z jednej strony bardzo chcialam zobaczyc, co sie tam dzieje,z drugiej troche cierpla mi skora ,kiedy pomyslalam,ze wpakowalabym sie nieproszona na ich impreze.

Powoli zeszlismy do siodla i musielismy odbic w prawo.Polana bardzo gesto pokryta byla jelenimi odchodami,wiec przychodzily i tu.W tym momencie jednak byly jakis kawalek od nas.Postanowilismy wrocic tu w przyszlym tygodniu.Lepiej sie przygotowac, wczesniej zajac dogodne miejsce (bardzo wiele budek znajdowalo sie na wzgorzu powyzej nas),no i zabrac odpowiedni obiektyw.Choc bardzo zal bylo opuszczac te miejsce, musielismy wracac.Nie znalismy szlaku i nie wiedzielismy ile zajme nam droga powrotna.Glodni tez juz niezle bylismy.Nie wzielismy nic do jedzenia,a zjedlismy tylko sniadanie:-)W drodze powrotnej spotkalismy pare osob,ktore piely sie w strone rykowiska z plecakami i karimatami.W tym miejscu nie slychac juz bylo jeleni,a oni byli cali podekscytowani.Szli pierwszy raz na takie widowisko.Ciekawa jestem jak im sie powiodlo i czy niezle wymarzli.

Kiedy dotarlismy do samochodu kolo 19:00 czuc juz bylo wilgoc unoszaca sie w powietrzu.Slonce mialo zaraz zajsc i juz robilo sie zimno.W dobrym momencie dostarlismy do "bazy" :-) Jeszcze tylko Zirbitzkogel pomachal nam na pozegnanie i okryl sie do snu pierzynka...

PS.Luby mi mowi,zebym sobie z glowy ten szczyt wybila.Ze tam w zyciu nie wyleze ...ale ja tam swoje wiem:-)Moze mnie beda reanimowac, helikopterem zwozic,ale wylezc wyleze:-)

 

PS2.

Pozniej powstala taka akwarelka na podstawie zdjecia powyzej.A nawet dwie:-)

 

Rozmiar A4

30x40cm

Write a comment

Comments: 3
  • #1

    Gosia (Tuesday, 27 September 2016 21:58)

    Evka, świetnie opisana wyprawa!!! Szkoda tylko, że tak późno wstaliscie, bo kilka godzin wyprawy straciliście, a my - czytający Twojego bloga świetnych zdjęć i opisu waszych przygód!!! Zdecydowanie musisz częściej pisać bloga, jest stanowczo za krótki!!! Pozdrawiam serdecznie Ciebie i Lubego :-)

  • #2

    zanikowa gosia (Monday, 03 October 2016 22:08)

    Hej Ewuś - oj,ja to bym chciała zobaczyć Cię skaczącą jak sarenka :)
    Fajny smerf! Piwko polskie,ale czy ten smakosz to Polak? Chyba zmęczony wycieczką-zasnął.
    A Dziadunio zarabia pewno na magicznych miksturach-krzesła to przykrywka :)

  • #3

    Eve (Tuesday, 04 October 2016 08:15)

    Gosiu,ten smerf to na 100% Polak.Austriacy raczej nie doprowadzaja sie do takiego stanu i nie rozkladaja gdzie popadnie,a poza tym spotkalismy cala halasliwa wycieczke schodzac ze szczytu.Witac mieli wiecej puszek :-)