Okoliczna wycieczka krajoznawcza.

I znow niedzielna aura laskawie nas potraktowala: swiecilo cudne,cieple slonko,po blekitnym niebie plynelo kilka obloczkow,a temperatura iscie letnia-powyzej 26 stopni! Wypad w tradycyjnym skladzie: ja z Lubym i Sarka,a po drodze zgarnelismy Tesciowa i jej psa z ADHD.No dobra...pies jest generalnie sympatyczny,ale uczy cierpliwosci.Pierwszy musi wskoczyc do samochodu,pierwszy wyskoczyc.Cala droge piszczy (chyba ,ze sie jedzie ponad 100km/h,wtedy sie uspokaja-pewnie robi w portki ze strachu).Na smyczy ciagnie,bez smyczy albo placze sie pod nogami,albo ucieka.Wszedzie jest go pelno  :-)Tesciowa stara sie go od 10 lat jakos ulozyc,ale bezskutecznie....I chyba jej sie to juz nie uda.Jedyne ,co osiagnela,to mocne postanowienie,ze nie chce nastepnego psa :-) No,ale nie o Luckim mialo byc...

Kierunek poludnie tym razem.Zazwyczaj jest tak,ze obieramy sobie jakis azymut i w trakcie jazdy wybieramy spontanicznie miejsca,ktore chcielibysmy zobaczyc.I tym razem tez tak bylo.Po drodze Tesciowa sobie przypomniala,ze jest miejsce,ktore chcialaby nam pokazac,a ktore na pewno nas zaskoczy.Zjechalismy z glownej drogi na mniej glowna,ktora coraz bardziej piela sie w gore.Stanelismy po drodze na moment zeby psy mogly rozprostowac lapki,a ja cyknelam fotke ciekawskim kozom.Oczywiscie jak jeden maz gapily sie na Sare.

Az w koncu,na koncu i drogi, i chyba swiata dotarlismy prawie na wysokosc 1000 m,do Garanas...Tam oczom naszym ukazal sie stary dom obwieszony kolorowymi szmatkami.

To nie szmatki,tylko choragiewki modlitewne z zapisanymi na nich tekstami sutr.A opodal mlynki modlitewne...Ale tu w Styrii?

Dom ten ,to Kalachakra Kalapa Center-osrodek wyznawcow buddyzmu.Odbywaja sie tu spotkania,nauki,medytacje.Nikt  tu buddystow nie szykanuje,nie wyzywa... Austria (oraz Rosja) jako jedyne kraje w Europie uznają buddyzm jako oficjalna,lecz niekoniecznie krajową religię w ich krajach związkowych.

Powyzej osrodka znajduje sie Stupa Kalachakra

Stupa została odslonieta  w 2002 roku przez ówczesnego opata klasztoru Namgyal, Ven. Jhado Rinpocze, w obecności 20 mnichów. To jest dokładnie taka sama stupa, jaka stoi na terenie posiadlosci Jego Świątobliwości Dalajlamy w Dharamsali w Indiach.

 

Wiecej na temat tego miejsca:TUTAJ

 

Powyzej Stupy rosnie las i oczywiscie wtargenlam tam z nadzieja na znalezienie ogromnego prawdziwka.

 

Niestety jadalnych grzybow nie bylo,ale te jadalne tylko raz tez mnie zauroczyly i zostaly uwiecznione.

Kolejny przystanek to nieczynna fabryka papieru.Mielismy nadzieje na porobienie „strasznych” fotek,ale okazalo sie,ze miejsce zamkniete na cztery spusty,a obok jest dom,z ktorego wygladala zaniepokojona kobieta.Nie chcielismy jej denerwowac,a sobie na kark klopotow sprowadzac,wiec sie grzecznie wycofalismy.

Z tylu budynku na szybko cyknelam tylko zdjecie w komorce i ogromnym kamiennym kolom.

Za fabryka za to ciagnela sie wzdluz rzeki piekna, lesna sciezka przykryta bukowymi liscmi.Pieski sie mogly dowoli wyszalec,a my pocykac zdjecia.

Jadac dalej w kierunku Slowenii ,zobaczylismy taki oto drogowskaz.

Skrecilismy oczywiscie i to byl bardzo dobry wybor.Droga prowadzila wzniesieniami i dolinami miedzy urokliwymi winnicami.Na szczytach dumnie staly Klapotzte.

Klapotetz jest to  gigantyczna kolatka.Machiny te stawiane sa do odstraszania ptakow.W rzeczywistosci ptaki juz dawno do nich przywykly,za to ludzie staja sie coraz bardziej nerwowi i wiekszosc wylancza kolatki.Ale Klapotzte stoja gesto i zapraszaja do Buschenschankow na wino,sturm i most. (Sturm i most to takie mlode wino,co dopiero dwa razy bulkło.Zalatuje drozdzami i kopie straszliwie...)

 

To metalowe,co wyglada jak kosmiczny teleportator,to nowoczesna wersja klapotzta-niestety nie dzialal.

W winnicach juz rozpoczely sie zbiory,ale jeszcze masa owocow znajdowala sie na krzewach.Skapane w promieniach slonca wygladaly smakowicie.I choc winogronka malutke ,to w kazdym z nich kryl sie slodki,rozkoszny smak lata.

Przypadkowo trafilismy pod wieze widokowa.Mimo leku wysokosci wdrapalismy sie tam z Lubym.Widok piekny,choc w tym dniu powietrze nie bylo przejzyste...

Sama wysokosc nie robila na mnie wrazenia,tylko te azurkowe schody...Mialam miekkie nogi przy schodzeniu :-)

Poznym popoludniem po wielokrotnym bladzeniu drogami wsrod winnic (czasem czesto celowym) dotarlismy w koncu do Gamlitz.Tam tlumy ludzi,bo zaczely sie juz festyny z okazji winobran.Troche glodni poszlismy na lody...oczywiscie typowo Staryjskie -o smaku winogron i pestek z dyni :-).

 

 

 

Wiecej fotek ze Styrii TUTAJ

 

 

 

Write a comment

Comments: 0