Trzy dni...

„Trzy dni lezenia plackiem”.”Trzy dni ladowania baterii”.”Trzy dni byczenia sie”.Trzy dni nad morzem”, .Nieee..to stale nie to.Odpuszczam tytul i opisze po prostu dzien pierwszy,drugi i trzeci..

A teraz przechodze do

 

WSTEP u

Jak juz kiedys wspomnialam,jestem ogromnie uzalezniona od pogody za oknem.Kiedy swieci slonko moglabym gory przenosic,a kiedy szarowka,to nawet mi sie nie chce chciec...

Tego roku lato w Graz wyjatkowo skapilo slonca i kiedy nadarzyla sie okazja wyjazdu na trzy dni do Jesolo,bez zalu pozegnalismy i zimno,strugi deszczu i tabuny slimakow ucztujacych na resztkach moich kwiatkow w ogrodku.Wyobrazalam sobie,ze w koncu sie wybycze na plazy za wszystkie czasy,wygrzeje na slonku stare kosci i naladuje baterie na cale zime.Choc z drugiej strony ciut sie tego plazowania obawialam.Jesolo polozone jest nad samym brzegiem Adriatyku ,niedaleko Wenecji i stanowi kombinat wczasowo-rozrywkowy.Hotele,osrodki,kwatery,restauracje,bary,

dyskoteki,lunaparki,aquaparki i inne rozrywki-

wszystko, by umilic wczasowiczom ich wypoczynek i wyciagnac z pekatych na poczatku portfeli ciulane przez rok na te okazje pieniadze :-) I plaza-kilometrami ciagnaca sie smazalnia-lezak przy lezaku,parasol przy parasolu.Oczywiscie tez platne.Wszystko w rzadeczkach ,porzadeczkach...Z moja miloscia do przestrzeni wyobrazalam sobie,ze chyba dostane klaustrofobii w tym tlumie.Nic to-trzeba bedzie zamknac oczy i udawac ,ze sie jest na bezludnej wyspie...

Z Graz do Jesolo jedzie sie cztery godziny autostrada.Wyjechalismy zaraz po pracy i na miejscu bylismy po zmroku.Na cale szczescie sie okazalo,ze hotel stoi w pewnym oddaleniu od centrum miasta ,dzieki czemu nie grozily nam rabanki z dyskotek i melodyjki z lunaparku.Na dodatek w otoczeniu rosly piekne,stare pinie,a do morza bylo dwa kroki.Zaczelam lubic to miejsce.Wieczor byl cieply i pogodny.Pyszna kolacje zjedlismy na tarasie pod rozgwiezdzonym niebem.W tle szumialy fale , cykaly swierszcze-pelen romantyzm...Cieszac sie na poranne grillowanie i kapiele w lazurowej toni, zadowoleni z zycia poszlismy spac.

W nocy przyszla burza.Zeus ciskal pioruny,Thorn turlal grzmoty,jakby nam chcieli dac do zrozumienia,ze przed nimi nie da sie ukryc.Deszcz lal jak z cebra...Po prawie nieprzespanej nocy nastal...

 

 

DZIEN 1

Poranek przywital nas ciezkimi chmurami,kapusniaczkiem i bolem glowy.Na cale szczescie kawa we Wloszech jest wysmienita i potrafi czynic cuda.Przynajmniej w kwestii glowy.A jak nic nie boli,to i nastawienie do zycia pozytywniejsze.Z zalem ciepnelam do szafy letnia sukienke,stroj kapielowy i reczniki.Wcisnelam na tylek stare dzinsy,na gore koszulke i polar.Mialam nadzieje w tym roku pozegnac sie z nimi choc na te trzy dni,ale gdzie tam..Spakowalismy aparaty,nasze twarzowe foliaczki przeciwdeszczowe i postanowilismy wypoczywac aktywnie.Jak zwykle.Samochodem dojechalismy do Punta Sabbioni,a stamtad lodzio-busem vaporetto do Wenecji.Przez chmury zaczelo przeswitywac blekitne niebo...

Caly dzien spedzilismy na wloczeniu sie po miescie.Bez mapy i pospiechu odkrywalismy nowe uliczki,zaulki ,przejscia,mostki...

Uwielbiam gubic sie i odnajdywac w labiryntach Wenecji.Przypadkiem natknelismy sie na bardzo ciekawa wystawe.Nowozelandzki architekt prezentowal projekty budowli inspirowanych natura.Moglabym go okreslic jako „Wspolczesny Gaudi”.Dla zainteresowanych link z wystawy:

http://www.myartguides.com/venice-architecture-biennale-2014/exhibitions/item/2794-unfurling-fred-van-brandenburg

Na placu sw.Marka –niespodzianka.Plac po kostki zalany woda.Wyszlo slonko,ludzie zciagneli buty i brodzili w wodzie.

My tez poszlismy za ich przykladem.Staralam sie nie myslec o setkach golebi codzien urzedujacych na placu i zalatwiajacym tu swe potrzeby.Moze sie wyplukalo :-)

I dowiedzialam sie,ze te zjawisko wcale nie jest uzaleznione od deszczu,a od pelni ksiezyca,przyplywu i wiatru...Tym razem nie byla to wyjatkowo spektakularna "acqua alta",ale wystarczajaca ,by pogodzic zwiedzanie z "kapiela" :-)

Wrocilismy pod wieczor na plac,zeby zrobic zdjecia odbijajacych sie w wodzie swiatel,ale woda juz wyschla calkiem...

 Przelazilismy tak caly dzien.Pod wieczor juz nogi prosily o odpoczynek,wiec przycupnelismy na „naszej” kamiennej laweczce popatrzec na zachod slonca.

Potem kolacja i pozny powrot do samochodu i do hotelu.W Jesolo deszcz...


DZIEN 2

Poranek przywital nas ciezkimi chmurami ,kapusniaczkiem i bolem glowy...Ale jak wiadomo wloska kawa czyni cuda.Tym razem wyruszylismy do miejsca z drugiej strony Wenecji.Do Choggii.Z Jesolo 1,5 godz drogi.Za Wenecja tradycyjnie sie rozpogodzilo,a ja plulam sobie w brode ,ze znow na sobie mam dziny i polar, w ktorych bede sie smazyc caly dzien.

Do miasta prowadzil dlugi most.

Po jego drugiej stronie byla mala przystan i tysiace skrzynek pewnie do przechowywania jakichs stworzen morskich...

Miasto przypomina architektura Wenecje,ale jest bardziej przestrzenne.No i nie ma tylu turystow.

Zwodzona kladka dla pieszych.

I pachnie sola.Napatrzylam sie do woli na statki,kutry,sieci i smieci...

 I Choggie przeszlismy wzdluz i wszerz chyba kilka razy.Co jakis czas przysiadalismy na lawkach i wygrzewalismy w cieplym slonku

Wieczorem na kolacje pyszne owoce morza i powrot.

Ostatni rzut oka na skrzynki w porcie i dlugi most.


W Jesolo deszcz.

 

DZIEN 3

Poranek przywital nas ciezkimi chmurami,deszczem i bolem glowy.Prognoza zapowiadala,ze piatek bedzie cieply i sloneczny.Nie bardzo sie zanosilo...Kiedy kolo poludnia nadal padalo,spakowalismy bety i znow poplynelismy do Wenecji.


Tym razem miasto wydawalo mi sie jakies takie smutne.

Polazilismy troche,by w koncu zdecydowac sie przejsc do Fondamenta Nouve i stamtad poplynac do Burano.

Na zdjeciu latarnia morska w Murano.

mialam nadzieje,ze wyjdzie slonko i bede mogla sfotografowac kolorowe domeczki pieknie oswietlone.Nic z tego.Obeszlismy wyspe dookola dokladajac jeszcze sasiadke Burano- Mazzorbo.

W koncu poszlismy na kolacje (pyszna zupa rybna) i zalapalismy sie na "niebieska godzine".Fotki wyszly przyzwoicie.

Po trzech dniach urlopu zmeczona bylam jak zwykle.Rano w dniu wyjazdu poszlismy sie pozegnac z plaza .Na prawo i lewo las parasoli i lezakow.Lezka sie mi zakrecila na wspomnienie nadbaltyckiej rodzimej plazy i swobody tam panujacej.Tu nikt nie nasypie sasiadowi piasku w oczy trzepiac koc,nie przywali pilka...Place do gry sa wydzielone.I te kolorowe wiatrochrony.chaotycznie rozstawione.Ech..na wspominki swojskich klimatow mnie wzielo...

Na szczescie morze urzekajace jak wszedzie...

Musialam nazbierac muszelek...jak dziecko :-)

Na pozegnanie wyszlo slonce...

 Wiecej fotek TUTAJ

 

 

 

Write a comment

Comments: 0