Wenecja z Oskarem

Na poczatku wrzesnia przyjechalo do nas moje mlodsze dziecko.Zaraz po wejsciu do domu przypomnialo mi o obowiazkach rodzicielki i wysypalo zawartosc plecaka kolo pralki.Wiadomo-nikt ci prania lepiej nie zrobi, niz rodzona matka. Warto wiec taszczyc brudy pociagiem z Polski. Serce me sie uradowalo z  zaszczytu, jaki mnie dostapil. Nic to, ze na drugi dzien wszystko bylo jeszcze mokre i dziecko do Wenecji pojechalo w koncu w dlugich, czarnych spodniach. Skad mogl wiedziec, ze tam jest 30 stopni?

Zreszta planowalismy jechac w gory. Zobaczyc Grossglockner, zaliczyc Dachstein. Jednak pogodynka zapowiedziala pogorszenie pogody i doszlam do wniosku, ze nie ma sensu bladzic w gorach we mgle i deszczu. Mozemy je zaliczyc innym razem, a wybrac sie w strone slonca. W ostatnim momencie zmienilismy wiec plany. I mialam racje-na Dachstein spadl snieg :-)

 

Baze wypadowa mielismy tradycyjnie w Jesolo. Dzieki temu moglismy isc pare razy na plaze, wykapac sie w cieplej zupie i pozbierac muszelki...

Plynac z Jesolo do Wenecji lubie z perspektywy vaporetto przygladac sia Lagunie Weneckiej. Malym wysepkom, wokol ktorych brodza ptaki, wedkarzom siedzacym w lodkach albo skrawkom plazy okupowanym przez tubylcow. Lubie poogladac jachty przy nabrzezu ( taka Katare np) i generalnie lubie Wenecje od strony wody.

Trafilismy akurat na czas Festiwalu Filmowego. Ludzi byla jak zwykle masa, a do tego wsrod nich przemykaly gwiazdy. Robilam zdjecie kanalowi,a dopiero potem Os mi powiedzial,ze sfotografowalam aktora, ktory mi pomachal:-)

Pierwszego popoludnia przyplynelismy dosc pozno. Najpierw pokrecilismy sie po placu sw.Marka.

Potem poszlismy w kierunku mostu Akademia. I oczywiscie mimo, iz obiecalam sobie juz nie robic wiecej nocnych zdjec w Wenecji bo mam ich sporo, to nie moglam sie oprzec:-)

Nastepnego dnia przemierzalismy miasto wzdluz i wszerz.Zagladalismy do waskich uliczek, zakatkow, fotografowalismy ukryte podworka....

A potem pomyslalam,ze takich slodkich widoczkow to juz sa tysiace i zaczelam fotografowac "rybim okiem" i od razu wszystko zaczelo sie wydawac ciekawsze :-)

Przed zachodem slonca dotarlismy w koncu do mostu Rialto. Udalo nam sie dopchac do barierek. Podziwialismy Wenecje w cieplych promieniach zachodzacego slonca i wyobrazalismy sobie, jak musiala cudnie wygladac sto lat wczesniej -bez tych wszystkich motorowek, vaporetto i innych ustrojstw z silnikami...Cisza i spokoj:-)

Nastepnego dnia wybralismy sie pozwiedzac wyspy laguny. Oczywiscie to nie my na tej lodzi...ale pomarzyc mozna:-)

Na pierwszy ogien-Burano. Tak  wyglada ta niewielka wyspa-krzywa wieza kosciola i kolorowe domki zapraszaja z daleka.

Mielismy nadzieje, ze tak zaraz raniutko, to bedziemy w miare sami i uda sie zdjecia bez ludzi porobic. Ale gdzie tam! Turysci chyba przed switem tam przyplywaja. Wspolczuje mieszkancom wyspy, choc z drugiej strony przyjezdni to na pewno niezly biznes. Gdzies na tylach miasteczka widzialam dziewczynki, ktore przed domem rozlozyly na taborecie jakies pamiatki. Dalabym im zarobic, gdyby zrobily cos same, ale niestety byla to chinska tandeta jak wszedzie. Juz sie male przyuczaja:-)

Cyknelam pare zdjec,  zmienilam obiektyw na tele i skupilam sie na detalach:-)

Pozniej w domu namalowalam kotka z Burano :-)

Nastepny przystanek-Torcello z Bazylika Santa Maria Assunta z z VII-XI w. i kosciolem Santa Fosca z XI-XII w. Znajduje sie tu rowniez muzeum archeologiczne i XV wieczny most Ponte del Diavolo. Mielismy nadzieje ze choc tu bedzie mniej ludzi, ale z racji tego, ze jest to jedyna zielona wyspa laguny zastalismy tlumy mieszkancow Wenecji ,ktorzy przyjechali odpoczac na lonie natury...

Kiedys mi sie marzylo wyjsc na wieze i zobaczyc, jak to z gory wszystko wyglada. Ale na dole len mnie dopadl...Jakze milo sie lezalo w cieniu na lawce. I od czego sie ma mlode, silne i fotografujace dziecko? Os pozbieral aparaty i poszedl na gore. Dzieki temu zaoszczedzilismy 10 euro:-) A zdjecia i tak mamy.

Ciekawostka-w wiezy nie bylo schodow, tylko strome podejscie wokol sciany....

I kolejny przystanek-Murano ze slawnymi hutami szkla.Niestety w niedziele huty byly zamkniete. Pokrecilismy sie po wyspie, popodziwialismy duze szklane dekoracje i poplynelismy znow do Wenecji.

Wysiedlismy w porcie. A tam wielkie statki pasazerskie...Takie,ze nie miescily mi sie wogole w kadrze! Obfotografowalam fragmentami. Oskarowi chyba sie podobalo:-)

Wrocilismy nabrzezem do centrum,cyknelismy pare zdjec zjedlismy w knajpie pizze (najpyszniejsza kawa i pizza sa we Wloszech:-) i czekalismy na nabrzezu na niebieska godzine...I w tym momencie przed nami zaczelo przeplywac te monstrum...

Nic dziwnego, ze sie Wenecjanie burza, ze takie wielkie im pod nosem plywa. Przeciez to jest wieksze,niz te ich kamieniczki! A ile tygodniowo sie tego do Wenecji pcha? Ale trzeba przyznac,ze wrazenie robi...:-)

 

A potem jeszcze spacer i nocne zdjecia.To byl nasz ostatni wieczor w Wenecji...

Ostatniego dnia mielismy jeszcze szesc godzin do wykorzystania.Mielismy do wyboru lezec plackiem na plazy, albo zaliczac kilometry w Wenecji. Chyba jasne co wybralismy:-)

Mielismy nadzieje,ze w poniedzialek po tlumnym weekendzie bedzie troche luzniej w miescie .Jakze sie mylilysmy. Ludzi bylo jeszcze wiecej! W Jesolo podstawiono spory statek zamiast normalnego vaporetto.

I to wszystko ruszylo w strone placu sw.Marka. My wiec w przeciwnym kierunku.

Po drodze kluczykiem w stacyjce kusila motorowka.Ale chyba nie umielibysmy tym odplynac...

Poszlismy w strone Arsenal. Szkoda ze do srodka wejsc sie nie da...

Dalej po drodze natknelismy sie na wystawe architektow z Nowej Zelandii. Dosc ciekawie to wygladalo.

Malutkie projekty  zawieszone byly na chmurach w ogromnej sali. Bylismy tam calkiem sami i chyba malo kto odwiedzal wystawe, bo przemila Pani z checia nam wszystko objasniala. Niestety nie chciala nas adoptowac do tego pieknego kraju...

W drugiej sali instalacja polaczona z projektorem przedstawiala wyspe z rozwijajacym sie miastem, a na koncu pochloniana byla przez wode. I chyba jakis bar czy motel :-)

Strona internetowa wystawy:  http://venice.nzia.co.nz/

Fajnie sie ogladalo. Niestety trzeba bylo sie szykowac do drogi powrotnej. Zal jaz zawsze zostawiac Wenecje...

Na autostradzie dopadla nas ulewa, a potem wyszlo slonko i ukazala sie tecza...

Cykalam widoki zza szyby jakimi powitala nas Austria.

A w domu co? No wiadomo-pranie :-)

I pojechalo dziecko do Polski z plecakiem czystego. I znow trzeba czekac ,az mu sie uzbiera i przyjedzie...ech...

Write a comment

Comments: 1
  • #1

    Agujan (Monday, 05 December 2016 19:20)

    Fassbendera normalnie zazdroszczę ;)